Projektowanie dla siostry bliźniaczki wcale nie jest łatwe. Bo to, że zna się ją jak samego siebie, podwójnie zobowiązuje.
Jeszcze pięć lat temu Anka za nic by nie uwierzyła, że wyprowadzi się z ukochanego Krakowa. Zawsze chciała mieszkać w jakiejś pięknej kamienicy nad Wisłą. Ale poznała chłopaka, przyszłego męża – Polaka z Czech – i musieli znaleźć kompromis między Pragą a krakowskim grodem. Padło, owszem, na kamienicę, ale w Bielsku-Białej. On zmienił pracę i dojeżdża teraz do Ostrawy. Projektem wnętrz nie mógł się zająć nikt inny, tylko brat bliźniak Anny – Michał, architekt wnętrz.
Anka: – W Bielsku było mało dużych mieszkań na sprzedaż. Nowe odpadały, bo nie chciałam zaglądać w okna sąsiadom. Do wyboru mieliśmy trzy w starych budynkach. To zobaczyliśmy jako pierwsze i wcale mi się nie spodobało. Było zrujnowane i podzielone na mnóstwo klitek, ale Michał od razu na nie postawił. Przekonałam się, że ma rację, dopiero kiedy zrobił wizualizację. Wycisnął z niego wszystko, co się dało.
W miejscu kuchni zrobił pokój syna, z toalety i spiżarki – łazienkę, bo chciałam mieć dwie, pokój gościnny powstał z dawnej służbówki i części przedpokoju. Pralnia schowana jest za drzwiami szafy – uwielbiam patrzeć na miny gości, gdy im to pokazuję. Przedpokój Michał zostawił duży, bo z niego wchodzi się do ośmiu pomieszczeń, ale dzięki temu kiedy otwieramy drzwi mieszkania, czujemy przestrzeń. W bloku nigdy byśmy tego nie mieli.
Nie wpadłabym na to, żeby zrobić szare drzwi. Michał chciał przełamać klasyczną biel, zaproponował też wzorzyste podłogi, które dodają wnętrzom charakteru. Pomysł na granatową sypialnię kupiłam od razu. Brat zaprojektował nam prawie wszystkie meble. Mnie już brakowało sił, niedługo miałam zostać mamą, czas naglił i byłam szczęśliwa, że ktoś zajmuje się moim mieszkaniem jak swoim. My z Michałem jesteśmy dwoma żywiołami, ale tu współpraca odbywała się bardzo płynnie i szybko. Uchronił nas od wielu błędów.
Upierałam się na brodzik w łazience, a on stwierdził, że wzorzysta podłoga na tym straci. Za lustrami ukrył szafeczki, takie na dziesięć centymetrów głębokie, w których mieści się wszystko. Znalazł wielki stół – ktokolwiek do nas przychodzi, od razu przy nim siada. Ja natomiast mogę zrobić doktorat z gałek do szafek i z kap, których przejrzałam chyba z tysiąc.
Michał: Wszystkim się wydaje, że dla siostry projektuję jak dla siebie. To złe skojarzenie, bo Anka niekoniecznie lubi to, co ja, i odwrotnie. Czuliśmy, że nasze różne temperamenty wróżą trudną współpracę, a tu zaskoczenie. Poszło gładko. Może dlatego, że Ania była w ciąży (śmiech).
Mieszkanie od razu mnie urzekło – kamienica z lat 30., fajny widok z okien, wysokość 2,80. Siostra dała wytyczne. Miało być biało, czysto, klasycznie. Chciała zachować w nim jak najwięcej oryginalnych elementów, ale się nie dało. Okna były nieszczelne, drzwi zostały zjedzone przez korniki, parkiet przybito gwoździami, więc też się nie nadawał. Trzeba było zacząć od początku. Żartowaliśmy nawet, że skuwając tynki, skuwamy ból, bo wcześniej urzędowali tu dentyści.
Z tych 120 metrów udało mi się wykroić cztery pokoje, kuchnię, dwie łazienki i pralnię ze schowkiem. Pomysłem przewodnim mieszkania są wzorzyste posadzki. One tu grają pierwsze skrzypce. Pokazałem Ance, jak to będzie wyglądało, a potem zaczęła się polka. Znalezienie takich płytek to był koszmar. Do łazienki pasował nam Paradyż, choć ułożyliśmy go w dwóch kolorach. W holu i kuchni wzór jest bardziej skomplikowany i już mieliśmy przycinać co trzecią płytkę o... milimetr, ale glazurnik stanął na wysokości zadania.
Całe mieszkanie nie mogło być w jednej tonacji. Ania taka nie jest. Kolor przemyciliśmy w meblach, poduszkach, abażurach żyrandoli, obrazach i bibelotach. Ostatnio zakochała się w porcelanowych figurkach. Właśnie zdobyłem dla niej ćmielowską tancerkę.
Tekst: Beata Woźniak
Stylizacja: Katarzyna Sawicka, www.katarzynasawicka.com
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Architekt: Michał Głuszak
reklama