Joanna Markus pokochała błękitne szarości, gdy mieszkała w Holandii. Zabrała je ze sobą nad Wisłę.
LAMPA
Od niej Joanna zaczęła urządzać warszawski dom. Wpadła jej w oko wiele lat temu, gdy mieszkała z mężem Robem na francuskiej prowincji. – Duża, szara, holenderska. Nie pasowała mi wtedy – opowiada. – Zdjęcie wycięłam i schowałam do teczki z dobrymi pomysłami. Może kiedyś, w innym miejscu się przyda. I proszę, miałam rację. Co wisi w kuchni?
Gdy po 20 latach życia w Holandii i Francji przeprowadzili się z trójką dzieci do Polski, lampa poszła w zapomnienie, bo były ważniejsze sprawy. Zamieszkali pod Warszawą i trzeba było wozić całe towarzystwo do szkoły w centrum. – Potwornie męczące – Asia macha ręką. – Robiłam 500 kilometrów tygodniowo. W naszej francuskiej wiosce do szkoły było 800 metrów. Płakałam, gdy się okazało, że wyjeżdżamy, ale Rob jako chłopak zjeździł Polskę od Mazur po góry i widział tu szansę.
Dwa lata jeżdżenia w korkach i doszli do wniosku, że rodzina do szczęścia potrzebuje miasta. Dzieci powinny chodzić do szkoły, a nie być wożone. – To przekonało Roba do przeprowadzki. Bo dom, który znaleźli, zupełnie mu się nie podobał. Ot, klocek, paskudny. „Zielone więzienie!” – krzyknął syn, gdy go zobaczył. Rzeczywiście, wszędzie miał kraty – wspomina Asia. Ona jednak od razu była kupiona.
Okna wprawdzie okratowane, ale wielkie i z trzech stron. Mieszkanie słoneczne. No i ten orzech – ogromny, rozłożysty. Gdy dowiedzieli się, że pradziad pani, od której kupili willę, był holenderskim zegarmistrzem, ściągniętym do opieki nad zegarami w Zamku Królewskim, wątpliwości się skończyły. – To znak – pomyśleli. Był wrzesień, tempo narzucili szaleńcze – trzy miesiące, trzy ekipy, Asia sama wszystko zaprojektowała. Na Boże Narodzenie nie dali rady, ale tuż po świętach się wprowadzali. Na betonowej ścieżce, jak w alei gwiazd, dzieciaki odcisnęły ślady dłoni. I zapisały rok – 2011.
KRAN
Asia miała różne firmy, sprowadzała nawet z Holandii rowery, ale to on zmienił jej życie. Bo to jest kran niezwykły, dający wrzącą wodę. – W Holandii w każdym niemal domu. Dwa litry ukropu na herbatę, do zupy, do ziemniaków, na zawołanie. Można wyrzucić czajnik. Zaprosiła dziennikarki, żeby im pokazać nowinkę. A one, zamiast podziwiać kran, dalejże oglądać meble i lampy.
Ta pierwsza, wymarzona, wisiała już w kuchni. „Co to za firma, gdzie to można kupić?” – pytały jedna przez drugą. – Kilka dni później miałam podpisany kontrakt z HK Living – śmieje się Joasia. – A potem została dystrybutorem kolejnych, z ulubionym holenderskim wzornictwem: Zuiver, Spell, Knit Factory. To wszystko zasługa kranu.
> Jak wybrać kran i zlew do kuchni
STÓŁ
Niektórzy mówią, że stół jest sercem domu. Jeśli to prawda, dom Joasi i Roba ma dwa serca: hindusko-holenderskie i polskie. Jedno z teaku, drugie dębowe. Pierwsze – w salonie – to przykład, jak Holendrzy potrafią łączyć stare z nowym. A projektanci Emiel Hetsen i Sander Klaver mają do tego talent. Deski – łatane, z dziurami po gwoździach, znalezione w Indiach. Nogi – metalowe. Efekt? Industrialny, nowoczesny stół.
> Wybieramy stół rodzinny
Stół kuchenny to inna bajka. – Miałam pomysł na długą dechę. Znalazłam taką w necie. Dzwonię do sprzedawcy, Sylwii Najsztub, czy nie zrobiłaby mi stołu. – A jaki ma być? – pyta Sylwia. – Prosty, ale nie ludowy. Ona dalej drąży: – A jakie będzie miał otoczenie, jakie kolory? Wreszcie nie wytrzymałam: – To kto ten stół kupuje, ja czy pani? A ona na to: – Pani, ale jak mi się dom nie spodoba, to mogę go nie zrobić. Na szczęście dogadałyśmy się. I to całkiem nieźle, bo każdy, kto wchodzi do tego domu, z miejsca traci głowę dla kuchennego stołu.
POLECAMY TAKŻE: Urządzamy dom w stylu skandynawskim
Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Anna Olga Chmielewska
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska