Wystarczy sznurek i kawałek patyka, żeby zrobić mebel – mówi Natalia Doraczyńska. W mieszkaniu na Saskiej Kępie mnóstwo rzeczy to jej dzieło: krzesło, biurko, stoliki, lampa.

Od dziecka bliżej jej było do młotka niż do maszyny do szycia. – Zawsze mówiłam, że jestem synem taty, kręciłam się przy nim i pomagałam – mówi Natalia. – Gdy miałam wybierać kierunek w liceum plastycznym w Nałęczowie – meble czy zabawki – poszłam na meble.

Takie geny. Rodzice są architektami, ich dom w Kazimierzu mama urządzała sama. – Jak zbieraczka gromadziła starocie, a ja się buntowałam, chciałam mieć wszystko nowe. Sama zresztą robiłam krzesła. Te dyplomowe stoją teraz w Kazimierzu, a „cenzurka” z trzeciej klasy w mieszkaniu na Saskiej Kępie.

Szkoła w Nałęczowie była niezwykła. Dała jej wyobraźnię i przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych. – Nawet na architekturze nie miałam później tylu zajęć praktycznych. Tam wszystko robiliśmy własnymi rękami.

Brakuje lampy do salonu? Proszę bardzo, zaraz będzie. Z czego? A choćby z przezroczystych bombek choinkowych zawieszonych na drucikach jedna przy drugiej. Wygląda, jakby przyjechała z targów dizajnu w Mediolanie.

– Tylko się brudzi, raz ją nawet w zmywarce myłam. Ale bombki nabrały wody i była masakra – śmieje się Natalia. Potrzebna osłona na brzydki grzejnik? Nie ma problemu. Zaraz wytnie. Biurko? Wystarczy blat z IKEA, a nogi w kształcie żeliwnych łabędzi znajdą się na Allegro. W mieszkaniu na Saskiej Kępie przeprojektowała też stary kaflowy piec. Koronę do niego zamówiła w internecie. Choć rzemieślnik bał się, że popęka, w końcu wysłał ją kurierem. Przesyłka dotarła nieuszkodzona.

– Uwielbiam łączyć stare przedmioty z nowymi, przerabiać, dodawać. O, na przykład drzwiczki w kuchni to zwykłe żaluzje z Leroy Merlin, pomalowane i uszlachetnione porcelanowymi gałkami w kształcie róży – opowiada Natalia, która zawodowo zajmuje się projektowaniem wnętrz. – Pracownię mam w piwnicy, siedzę i klecę różne meble. To mój żywioł.

Gdzieniegdzie dokłada przedwojenne meble i zdjęcia (– W końcu dojrzałam do tego, że wśród wyłącznie nowych rzeczy nie da się żyć) oraz elementy pałacowe. A to sztukaterię, a to kryształowe lustro, a to jakiś ozdobnik, który dodaje pieprzyka klasyce.

– To też rodzaj dziedzictwa – zapewnia i opowiada historię o bracie dziadka, Stanisławie Kuckiewiczu, który w czasie wojny został ranny pod Monte Cassino. Opiekowała się nim sanitariuszka, która była panną z bardzo dobrego i bogatego domu. I tak dziadek wżenił się w rodzinę ze starym włoskim pałacem, do którego co roku Natalia przyjeżdżała na wakacje. – Brat dziadka za wszelką cenę próbował udowodnić, że potrafi być biznesmenem, jednak kompletnie mu się to nie udawało i w chybionych inwestycjach topił kolejne pieniądze żony.

„Wiesz co, idź ty sobie lepiej łowić te swoje ryby – powiedziała mu w końcu włoska rodzina – a interesy zostaw nam”. Stanisław, zapalony wędkarz, zaczął zatem łapać pstrągi. I wymyślił genialną przynętę Martin, na której zbił fortunę. We Włoszech jest muzeum łowienia na muchę nazwane jego imieniem. To pewnie podczas tych wyjazdów spodobały mi się ornamenty, których u nas nie było, i dzisiaj dorzucam je w różne miejsca: na ścianę, wezgłowie łóżka, nad piec.

Ulubione kolory Natalii? To zależy, czy do życia na co dzień, czy od święta. Na Saskiej Kępie najlepiej czuje się w błękitnych szarościach. Uspokajają, a gdy rozbłyśnie słońce, robią się świetliste i optymistyczne. W domu rodziców podłogi pomalowała na czerwono, zielono, pomarańczowo. Bo Kazimierz to całkiem inna bajka.

Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Michał Zomer
Współpraca: Natalia Doraczyńska
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Kontakt do architektki: Natalia Doraczyńska, www.dobo.com.pl

reklama