Żeby oddawać się pasji, Richard potrzebował ciszy. Dlatego z żoną Gabrielle porzucili Wiedeń i wynieśli się na wieś.
Gabrielle Nathschlager jest wziętym chirurgiem plastycznym, a jej mąż Richard menedżerem w firmie komputerowej i skrzypkiem. Potrzebuje spokoju, żeby ćwiczyć, i to był powód, dla którego zaraz po ślubie wyprowadzili się z Wiednia. Zamieszkali w cichej okolicy. Nie mieli wówczas wiele pieniędzy, a ten dom w nie najlepszym stanie był w zasięgu ich możliwości. – Podczas pierwszej zimy po prostu zamarzaliśmy – mówi Gabi. Gdy wracali z pracy, zbyt zmęczeni, żeby napalić w piecach, kładli się do łóżka, otulali pierzyną i obiecywali sobie, że jutro już na pewno zainstalują centralne ogrzewanie.
Najważniejszy był remont kuchni urządzonej jak dla krasnoludków. Poprzednia właścicielka – osoba bardzo niska, leworęczna – lubiła ciemne kolory. Gabi nie mogła patrzeć na okno pomalowane na czarno. Jak fatalnie na tym tle prezentowały się kwitnące w ogrodzie jabłonie... Marzyła, aby było jasno, przestronnie i kobieco.
W pastelach zakochała się, gdy na nowiutkich białych półkach ustawiła starą austriacką porcelanę z błękitnymi ornamentami. Te cuda z wiedeńskiej manufaktury Augarten dostała od babci. Potem dokupiła niebieską lodówkę Smega. Wkrótce stanął też piec z kafli, które podarowała jej mama w prezencie ślubnym. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności też były niebieskie. – Niektóre rzeczy potrzebują czasu, żeby odnaleźć swoje miejsce – żartuje.
Gabrielle ubóstwia antyki. Meble i obrazy przechodzą w tej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jej prapradziadek Heinrich Tomec i praprawujek Johann Nepomuk Geller byli znanymi pejzażystami. Malowali głównie ulubioną przez Austriaków dolinę Dunaju – Wahau ze słynnym opactwem w Melk.
Od czasu do czasu Gabi zachwyca się designerskimi nowościami. Tak było z kompletem krzeseł-duchów. – Musiałam przeprowadzić sprytną akcję strategiczną – opowiada z błyskiem w oku. – Richardowi takie meble się nie podobają, więc nie mogłam ich kupić tak po prostu, dla domu. Znalazłam jednak sposób: dostał je w prezencie na urodziny i wkrótce jakoś się do nich przekonał – dodaje gospodyni.
Uwielbiają spacery po lesie, który mają w zasięgu ręki. A najważniejsze, że ich córeczka, Sophie, czuje się tu fantastycznie. Zastanawiali się, czy znajomym, którzy mieszkają w Wiedniu, będzie się chciało jechać te czterdzieści kilometrów na kolacyjkę czy ploteczki. A tu proszę bardzo, nawet przyjaciele z Polski ją odwiedzają!
– Moglibyśmy otworzyć rodzinny pensjonat – śmieje się Gabi, puszczając do nas oko. Słusznie, tylko wtedy nie miałaby zbyt wiele czasu, aby się przygotować do egzaminu doktoranckiego.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Joanna Siedlar
reklama