Rzadko się zdarza, żebyśmy do obiadu siadali sami – mówi Waldek Górnicki, artysta, odlewnik oraz sołtys wsi Niwy Ostrołęckie. Tu żyją z żoną Anną, synem Tomaszem oraz synową Ewą. Tomasz jest rzeźbiarzem, a cała rodzina zajmuje się na różne sposoby sztuką i kulturą. – Nasza siła bierze się z działania zespołowego. Razem tworzymy nowe projekty, razem je realizujemy – mówią.

 Rodzina Górnickich to kocioł twórczych pomysłów, w którym zawsze gotuje się coś nowego. Akurat teraz – bardziej prozaicznie – gotuje się obiad, więc siłą rzeczy i mnie sadzają do stołu. Wkrótce dołącza dwóch zdrożonych (i zasłużonych w świecie sztuki) dżentelmenów, którzy przybyli na rowerach. Plan: dyskusja na temat nowego artystycznego wydarzenia, które ma się odbyć w przyszłym roku w Warce. Jest także pewna pani, która pomysły ma spisać w formie konkretnego projektu.

Nad kolejnymi daniami biesiadnicy przerzucają się koncepcjami, snują wizje, rozważają budżety, popijają wino. Pani, początkowo nieco zszokowana, w końcu chwyta za pióro i zaczyna notować. – My jesteśmy tu również po to, by animować Warkę – stwierdza Waldek. – Tu niedaleko Czarniecki wygrał bitwę, tu mieszkał Kazimierz Pułaski. Chcemy nadać nowy kształt tej okolicy.

Górniccy trafili do Niw z Warszawy. Romantycznie mówiąc: wymarzyli sobie takie miejsce, wymyślili raj. Żeby było nad wodą, żeby to była wieś lipą pachnąca. Gdy tylko Tomek skończył liceum, Waldek rzucił robotę w biznesie, Anna rozstała się z pracą psychologa. – Uciekliśmy na wieś – stwierdza krótko gospodarz. Zaczęli się budować: w siedem lat postawili piętnaście zabudowań. Osobno odlewnia, osobno ich dom, jeszcze z boku małe domki i duży budynek, który ma być galerią i jednocześnie mieszkaniem Tomka i Ewy. Wszystko projektowali sami, a „źródło estetyki”, jak śmieje się Waldek, jest w jego genach. Pochodzi z Bolesławca, więc nawet na Mazowszu chciał mieszkać jak w rodzinnych stronach.

Ich dom jest przysadzisty, a mury ciężkie, z dolnośląskiego piaskowca. Przeróżne fragmenty zabudowań też pochodzą z rodzinnych okolic. Stare belki, okna, kolumny. Nawet secesyjna brama wjazdowa jest darem tamtejszego konserwatora zabytków. – Znajomi zawsze dzwonią do mnie, gdy w okolicy ktoś coś burzy – opowiada Waldek. – Wtedy mówię, żeby nie niszczyć, przyjadę i wezmę, co mi potrzebne. Bo nasze siedlisko ciągle rośnie, tu powiększamy kuchnię, tam dobudowujemy ganek.

Dom ma być praktyczny, trzeba mieć przestrzeń – uważają gospodarze. I śmieją się, że każdy nowy gość pyta o to samo. Kobiety – jak to sprzątać, a faceci – jak ogrzewać. Oni sami unikają zagracania, potrzebują dużo miejsca, by można było swobodnie oddychać. Do tego prosty wystrój – drewno, kamień, metal. Na ścianach obrazy zaprzyjaźnionych artystów. I koniecznie kominek, przed którym można się zimą wylegiwać.

Tomek dołączył do rodziców, gdy skończył studia. – Cały dzień siedziałem w pracowni, więc stwierdziłem, że równie dobrze mogę tu, a nie w mieście – tłumaczy. Poza tym lubi robić duże rzeczy, a do tego potrzeba miejsca. No i życie w Warszawie stało się uciążliwe. – Dobrze nam się pracuje z ojcem. Generalnie ja rzeźbię, on odlewa, a sukces tkwi we wzajemnym uzupełnianiu się. Każdy robi swoje i nie wtrąca się w robotę drugiego – kwituje Tomasz.

Efekty widać choćby przed wejściem do odlewni. Wielki posąg hetmana Czarnieckiego na koniu czeka na transport do Warki. Radni miasta od sześciu lat nosili się z zamiarem postawienia mu pomnika. W końcu podjęli się tego Górniccy i projekt zrealizowali. W okolicznym Grabowie stoi pomnik poetki Marii Komornickiej zrobiony przez Tomka. Rzeźbienie i odlewanie to ciężka fizyczna robota, „mięso i krew”. Tomek opowiada, że uwielbia tę „pracę w 3D”, zmęczenie i pot. – On od małego w czymś dłubał, w plastelinie czy glinie – dodaje Anna.

Mieszkańcy wsi, początkowo nieufni, docenili działania Górnickich. Po paru latach poprosili Waldka, by został sołtysem. Organizuje zebrania, planuje lokalne inwestycje. Przy okazji próbuje zaszczepiać swoje pomysły. Któregoś razu zbudowali wielkiego smoka z drewna, którego potem uroczyście palili. Tubylcy czujnie obserwowali happening spod lasu, ale podejść się bali. Innym razem był w gościnie japoński muzyk. Nigdy w życiu nie kąpał się w rzece, więc wysłano go nad Pilicę. Był tak zachwycony, że następnego dnia urządził plenerowy recital skrzypcowy.

Górniccy o swojej wiejskiej „emigracji” mówią w kontekście „teorii bąbli”. To pojęcie z psychologii społecznej: pośród tego, co stare, zastane, pojawia się coś nowego. I wokół takiego „bąbla” wyrastają kolejne. Dzięki nim w Niwach Ostrołęckich tworzy się wyjątkowe miejsce dla sztuki i wymiany myśli. Wydarzenia, które organizują: plenery, warsztaty, spotkania, przyciągają tu ludzi z całego świata. Powstaje ognisko artystyczne, produkuje się kultura.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Stylizacja: Jolanta Musiałowicz
Zdjęcia: Aleksander Rutkowski
Kontakt Do artystów: www.odlewnia-artystyczna.pl, www.goornicki-rzezba.pl