Najpierw była kolekcja mebli, stosiki haftowanej pościeli z monogramami, porcelanowe serwisy, dawne naczynia... Dopiero potem pojawił się dom z ażurową werandą.
Znaleźliśmy właśnie serce domu – krzyczał przez telefon jeden z budowlańców. Joanna Rejniak, właścicielka remontowanego dworu, natychmiast wsiadła w samochód i pojechała na wieś. – Jakie serce? – zastanawiała się po drodze. Na miejscu je zobaczyła: wykute z kamienia, z widocznymi śladami po dłucie. Miało 30 na 30 centymetrów i było ukryte w stropie między belkami. – Czy to nie piękny znak z przeszłości? – uśmiechnęła się...
Stary dwór z hektarami
– Szukałam niedużego domu w okolicach Bydgoszczy. A wylądowałam 170 km dalej, pod Słupskiem, w ogromnym dworze z hektarami. Nie przejęłam się tym, że miał 1200 metrów, świecił gigantyczną dziurą w dachu, że w salonie rosło spore drzewo, a piwnice były zawilgocone. Ale wcale tak źle to mi nie wyglądało. Wydawało się, że trochę podtynkuję ściany, naprawię dach i się wprowadzę – wspomina ze śmiechem.
Nie przejęła się nawet wiadomością, że od 10 lat dwór stał pusty, a wcześniej była tu szkoła. Ściągnęła fachowców, aby wycenili wszystko to, co trzeba zrobić – w końcu nie znała się na remontowaniu dworów ani trochę i zaufała im. Dopiero czas pokazał, że przy takich remontach niewiele się sprawdza. Pan, który miał zająć się naprawieniem dachu, twierdził, że „wymieni się kilka belek”.
A okazało się, że 70 proc. więźby zmurszało. Drewniane podłogi przykryte linoleum też zapowiadały się dobrze, ale odkryte były całkowicie przegniłe. Uratowano z nich zaledwie kilka desek, z których powstały długie stoły – do kuchni i do jadalni. Nie nadawały się też do remontu, zrobione z mieszanki jałowca z gliną, stropy. Skuć trzeba było wszystkie tynki. – Burzenie było dla mnie najgorsze – opowiada Joanna. Wciąż miałam wyrzuty, że coś można by zostawić, ocalić. Dobrze się poczułam dopiero wtedy, gdy ułożyliśmy nowe podłogi i pomalowaliśmy ściany.
> Przeczytaj także: Sypialnia w wieży i bajkowe wnętrza urządzone w historycznym pałacu <
Miłość do antyków
Zachwyciły mnie ta czystość i spokój. Rodzice Joanny uwielbiali antyki. Ona niekoniecznie. Ale przyszedł taki moment, kiedy zaczęła je kochać i podziwiać. – Pamiętam, jak mama wyjechała na stałe do Niemiec i prosiła mnie o pomoc w odnowieniu rodzinnego bufetu, który chciała tam zabrać. Kiedy stolarz oczyścił go z politury, zobaczyłam, jaki jest zgrabny, jaśniutki i jakie szlachetne ma proporcje. Właśnie w tym momencie zrozumiałam, że i ja zaczynam kochać antyki. Potem trafiła do bydgoskiego antykwariatu pana Stanisława przy ulicy Matejki. Wypatrzyła tam wówczas łóżko rzeźbione w róże.
Bardzo zapragnęła je mieć, a tu pech, ktoś wcześniej dał zadatek. Zaproponowała wyższą kwotę. – Czy chciałaby pani, abym nie dotrzymywał słowa? – dostała reprymendę. Od tego nie najlepszego początku znajomości minęło sporo czasu, a Joanna wyszperała u pana Stanisława wiele różnych mebli, które gromadziła w specjalnie wynajętym magazynie. – Co pani z tym wszystkim zrobi? – dopytywał się czasem. – Panie Stanisławie, kupię duży dom – odpowiadała przez prawie piętnaście lat. Można więc powiedzieć, że bez niego tego dworu by nie było. Tak samo jak bez pomocy mamy Wiesławy dom nigdy nie doczekałby drugiej młodości.
Hrabia we dworze – miejsce z historią
Ciekawa jest nie tylko teraźniejszość, ale i historia majątku. Przed wojną należał do rodziny Puttkamerów. Joanna dowiedziała się, że ich potomkowie nadal mieszkają w Niemczech. Postanowiła więc, że napisze do nich list i spyta o historię domu, o stare zdjęcia, księgi, pamiątki. Szybko otrzymała odpowiedź, a także zapowiedź wizyty! Nieco ją to zaskoczyło i zupełnie nie wiedziała, czego się ma spodziewać. Tymczasem, gdy na progu dworu stanął Hubertus von Puttkamer, przemiły starszy pan zachwycony tym, że posiadłość tak pięknie wygląda, ogarnęło ją wielkie wzruszenie.
– Trochę niezręcznie się czułam, oprowadzając gościa po jego własnym domu. Lody pękły, gdy okazało się, że mieszka w Kilonii nad Morzem Północnym, a tam właśnie studiuje moja starsza córka Dominika. Puttkamerowie są w posiadłości mile widziani. – Ostatnio przywieźli tabliczki z nazwiskami, które wspólnie mocowaliśmy na ich starych rodzinnych grobach w pobliskim lesie. Wyrazy uznania, które padły z ust hrabiego, dodały mi skrzydeł. Ten dom daje mi wiele emocji, ale też ogromny spokój – uśmiecha się Joanna.
> Zobacz także: Dwór w Bilczycach i ogród jak z XIX wieku <
Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Michał Mrowiec
Stylizacja: Tatiana Mrowiec