Jest takie miejsce, gdzie pachnie ziołami, gdzie słychać ryk szczęśliwego osła, a wielki błękit się nie kończy.

Mówi się, że to nieszczęścia chodzą parami, ale ze szczęściem bywa podobnie. Rees i Steven – oboje architekci – mieli swój wakacyjny azyl w Katalonii, w miasteczku Cadaqués otoczonym malutkimi uroczymi zatoczkami. Zdawać by się mogło – raj na ziemi. I tak było do czasu, gdy zaczęli nacierać turyści, a senna mieścina stała się modnym kurortem. Musieli uciekać – tylko gdzie?

Wtedy pomógł przypadek. Kolega z biura wrócił akurat od dziadka z Chorwacji i zaczął opowiadać o pustych plażach oraz absolutnej ciszy, czyli o tym, czego szukali Rees i Steven. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wsiedli w samolot, potem na prom, zrobili rekonesans na wysepce i kupili domek z kamienia. O nowym miejscu mówią tylko tyle, że pachnie rozmarynem i lawendą.

Gdy już wydawało się, że lepiej być nie może, Rees podczas jednego ze spacerów poznała młodych ludzi. Tak dobrze się im rozmawiało, że zaprosili ją na kawę. Przez skromną bramę weszli do staruteńkiego gospodarstwa położonego na wzgórzu. Dom był zdewastowany, ale dla widoków, jakie się z niego roztaczały, człowiek jest gotowy na wiele: w dole wioska, a dookoła błękitny Adriatyk. Rees nie mogła z wrażenia złapać tchu.

Dwa miesiące później chłopak odnalazł architektkę i powiedział, że matka chce sprzedać dom. Długo się nie zastanawiała, choć remont XV-wiecznych budynków to było wyzwanie. Do dziś opowieści o ośle wnoszącym „156 kroków w górę różne dziwne meble i materiały budowlane” to ulubiony temat rozmów we wsi, a dzielny „pomocnik” biega teraz na wolności i chętnie zagląda do swoich byłych pracodawców.

Tekst: Joseph Giovannini/Otto
Opracowanie: Katarzyna Sadłowska
Zdjęcia: Scott Frances/Otto/East News
Architekt: Steven Harris, Aia
Projektantka: Rees Roberts + partners

reklama