A wszystko przez moją mamę – śmieje się Sara. – Była architektem, dużo podróżowała i naoglądała się różnych wnętrz, od japońskich, przez meksykańskie, na skandynawskich kończąc. Mama nie potrafiła zdecydować się na jeden styl, tylko z każdego coś sobie pożyczała, każdym się inspirowała – wspomina Sara. – A ja jeździłam razem z nią i chłonęłam jak gąbka.

Odważne eksperymenty z różnymi stylami

I też wszystko zaczęło się Sarze podobać – wstrzemięźliwość Szwedów, kształty Orientu, kolory Meksyku. Za każdym razem, gdy urządzała kolejne mieszkania, coraz odważniej eksperymentowała. W poszukiwaniu drobiazgów z innych części świata potrafiła poruszyć niebo i ziemię.

Raz zaczepiła w Paryżu na ulicy elegancko ubranego Japończyka, który niósł przewieszone przez ramię najprawdziwsze kimono i zagadnęła, skąd je ma. – Wiadomo, oni raczej trzymają dystans, rzadko kiedy wdają się w rozmowę z nieznajomymi – opowiada. – Mężczyzna był przestraszony, gdy chaotycznie próbowałam mu wytłumaczyć po angielsku, jak bardzo kimono mi się podoba, i że szukam takiego na ścianę do sypialni moich znajomych – wspomina rozbawiona.

Kiedy indziej zaczęła gonić za szklarzami, którzy nieśli ogromne lustro w postarzonej ramie. – Wybiegłam z mieszkania w tiulowej koszulce nocnej, z jednym pantoflem na nodze. Omal nie wpadli na latarnię – śmieje się. Dziś takie samo wisi u niej w jadalni.

Wiekowy dom ze stodołą i gołębnikiem

Jednak gdy przyszło urządzać własny XVIII-wieczny dom w Akwitanii (urocza część Francji położona nad Atlantykiem, ze słynnym sanktuarium w Lourdes), stała się bardzo wstrzemięźliwa. – Oczywiście najpierw chciałam jak zwykle wszystko mieszać, żeby rozweselić to stare siedlisko – opowiada Sara. Ale potem zaczęła dokładniej oglądać swój nowy nabytek – zgrzebny stół na tarasie, stare belki, skrzypiące schody – i poczuła sentyment do tego wiekowego domu ze stodołą i starym gołębnikiem. Stwierdziła, że musi zostać taki, jaki był. No, może tylko trochę odmłodzony.

Odmładzanie starej farmy

Zachowała szczotkowane jasne podłogi i bielone ściany. Siermiężne dębowe ławy, solidne stoły i wyplatane krzesła. Dodała typowo francuskie kolory: beże, szarości. Ale bez kobiecych prowansalskich akcentów, jak tkaniny w kwiaty, koronki czy hafty. Długo walczyła ze wspomnieniami z egzotycznej Afryki i kolorowego Meksyku. W końcu z licznych pamiątek z podróży wybrała tylko te, które, skromne w formie, najlepiej pasowały do prostych, stonowanych wnętrz. W salonie porozkładała marokańskie dywany, w kuchni na regale poustawiała kolorowe gliniane dzbany. I tylko w sypialni na piętrze i przylegającej do niej łazience pozwoliła sobie na ekstrawagancję: podłogę i ścianę pomalowała na czerwono. – Tym jednym czerwonym akcentem, czerwonym, jaki zapamiętałam z Meksyku, dałam upust swojej miłości do „pożyczania” rzeczy i pomysłów z innych kultur. Przyznacie, że zrobiłam to dyskretnie, z szacunkiem dla domu staruszka – śmieje się.

Tekst: Laurence Botta-Delannoy/Cote Maison/East News
Tłumaczenie: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Henri del Olmo/Cote Maison/East News

reklama