Bluszcz jest najlepszą rzeczą w tym domu – śmieje się Magda. – Cała reszta to straszna klamociarnia, z którą od dwudziestu lat nie mogę się rozstać.
Z miłości do staroci
Ich życie – i dom – podobno idealnie oddają rysowane przez Zbyszka kartki świąteczne, bez których (jak zapewniają przyjaciele) nie mogłyby się odbyć żadne święta: miejsce każdego z członków rodziny jest precyzyjnie odmalowane. Magda, stomatolog, to instancja nadrzędna. Zbyszek, świetny rysownik, za nią podąża, a ich syn Maciek zachowuje wygodny dystans. Głównym narratorem jest ona, on z rzadka rzuca krótki, ironiczny, ale jakże trafny komentarz.
Zaczynają od spraw oczywistych: nie lubią nowych rzeczy i budynków. Swój dom wymyślali podczas spacerów po historycznych dzielnicach Wrocławia. Mieli tam małe fascynacje, stare niemieckie domki z ostro zakończonymi dachami. Choć – jak się przyznała później architektka, Ewa Frankiewicz – dom tak naprawdę był wzorowany na budownictwie normandzkim. Marzyli o czymś starym, ale takie domy mają ceny niebotyczne. Więc żeby choć na stary wyglądał. Największą dla nich pochwałą był komentarz 80-letniego wuja: – A mówiliście, że nowy dom budujecie…
ZOBACZ TAKŻE: Nowy dom ze starych rzeczy
Piec z ażurowymi kaflami
Teren okazał się podmokły, w ziemię poszło tyle materiału, że można by czteropiętrową kamienicę zbudować. Mieli fundamenty. A domu ciągle nie było. Na każdym kroku przygoda. Postanowili zamontować stary piec, przewieziony w częściach gdzieś spod Kłodzka. Inspektor nadzoru budowlanego, który zresztą co chwila przychodził i mówił: „Wyrzućcie to, to się nie nadaje”, przy piecu zaczął niemal błagać: – Panie Zbyszku, my tak porządnie robimy tę budowę, razem ją robimy. Ten piec nie może tu stać, to zakała. Wyrzućmy go. Na to Zbyszek: – Nie mogę. Żona się uparła! – A, to przepraszam – powiedział z pełną zrozumienia rezygnacją inspektor. A piec jest teraz największą chlubą gospodarzy. Z cudnymi, ażurowymi kaflami, w jesienne dni nie można się od niego odkleić.
ZOBACZ TAKŻE: Tam, gdzie kafle lepią: piec ozdobą salonu
Współczesna sztuka nad starą komodą
Magda mówi, że dziś urządziłaby tu inaczej, nie tak drobnomieszczańsko. To „napuszenie”, jak sami mówią, próbują rozbić na różne sposoby. Nad ciężką komodą, która musi być, bo to wiano babci, zamiast holenderskich wypatroszonych kuropatw w tłustozłotej ramie powiesili „Babę”, która budzi takie emocje, że zapomina się o drobnomieszczańskim klimacie. – Moja mama nienawidzi tej „Baby” – mówi Magda. – Kiedyś delikatnie zagaiła: „Wiecie, lubię ten wasz dom, ale my z ciocią uważamy, że ta baba jest nie do przyjęcia”. Innym razem odwiedził ich znajomy, Austriak, były marszand, znawca nowoczesnego malarstwa. Pokiwał z uznaniem głową nad obrazem i pyta, kto to malował. Na to mama z wyraźną dumą: „Mój zięć!”. I nagle „Baba” przestała ją gorszyć.
Obrazów jest zresztą więcej. W pracowni Zbyszka, naprzeciw wielkiego okna, wisi wczesny Zdzisio Nitka, współczesny ekspresjonista. To dość przerażający obraz. – Dlatego się do nas nie włamują – śmieje się Zbyszek. W salonie „Człowiek wspinający się na drzewo”, również Zdzisia Nitki. – Średnio pasuje do salonu, ale u Zdzisia nie można za bardzo przebierać w kolorach, miał tylko takie. Zresztą ekspresjoniści nie przejmują się barwami – tłumaczy Zbyszek. Całkiem nie w kolorach Magdy jest też kolejny „Nitka”, ten z klatki schodowej. Za to ulubiona sąsiadka, Basia Kuciapska-Zając, podarowała Magdzie obraz idealny (wisi w holu), czyli w zgniłych zieleniach i przenikających się różo-brązach.
Ciemne zielenie i brązy, jasna kuchnia
Bardzo ciemna matowa zieleń i równie ciemny brąz, który wszyscy im odradzali, okazały się dobrym pomysłem. Są tu ogromne okna, więc nie ma mowy o ponuractwie. Za to kuchnia jest jasna, w odcieniu creamy white. Mimo salonowych przestronności i tak wszyscy ją okupują. Może dlatego, że efektowna bakłażanowa kanapa w kąciku wypoczynkowym jest równie niewygodna jak krzesła zrobione ponoć kiedyś przez Wyspiańskiego dla Boya-Żeleńskiego, na których goście mdleli. Jedynym użytkownikiem sofy jest ich wyżeł weimarski.
ZOBACZ TAKŻE: Kuchnia nie tylko do gotowania - jak ją urządzić
Kamień na kamieniu
Magda to wielbicielka i zbieraczka kamieni. W ogrodzie co i rusz można się natknąć na płyty z czerwonego piaskowca. Kruszą się, murszeją, ale w tej patynie jest urok. Ma też słabość do starych rowerów (jest ich siedem, wszystkie na chodzie, najstarszy to 54-letni NSU). Rowery mieszkają w „domku ogrodnika”, chatce pod lasem. – Mąż mówi, że ten domek to jego lokata na starość, a gdy wieczorami siedzimy na tarasie i w domku pali się światło, znajomi się śmieją: „Zbysiu, nie zgasiłeś światła w sypialni”.
Gdy się tu wprowadzili, nie było jeszcze drogi i sami mogli wybrać nazwę ulicy. Magda cichaczem podsunęła Wrzosową. Jako jedyni mają własne wrzosowisko – innym tak się wrzosy nie trzymają. No, ale to może bonus za niezbyt łatwy teren.
POLECAMY TAKŻE: Kamień i drewno - idealna para
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar