Z dala od wielkomiejskich salonów, w domu pełnym śmiechu dzieci i wszędobylskich zwierzaków mieszka Henryk Trojan. Jego muzą jest żona Ania, czasem w rogu obrazu przysiądzie kot.
Marzyli o śniadaniach w ogrodzie. Chcieli, siedząc na drewnianej ławeczce, trzymać bose stopy w mokrej od porannej rosy trawie. Pragnęli wsłuchiwać się w odgłos kropel deszczu bębniących po dachu. Przed pięcioma laty artysta z żoną Anią i dziećmi opuścił więc mieszkanie w blokowym „straszydle” i wyniósł się na peryferie Piotrkowa Trybunalskiego, do domu otoczonego zielenią i kwiatami, pełnego światła i ciepłych barw.
Dwa razy zderzyli się z rzeczywistością. Po wylaniu fundamentów i wzniesieniu murów, okazało się, że brakuje im pieniędzy na dokończenie budowy. Henryk wyjechał więc do Nowego Jorku, żeby zająć się pracami dekoratorskimi. Iluzorycznym malarstwem ściennym zarobił na dach i okna.
Kiedy budowa utknęła, bo zabrakło na tynki i instalacje, los znów okazał się łaskawy. Pewien marszand z Tajlandii dostrzegł w warszawskiej galerii „Zapiecek” obrazy Henryka i zaproponował mu indywidualną wystawę w Bangkoku. Ponownie postawili wszystko na jedną kartę – aby wyjechać na wernisaż do Tajlandii, zapożyczył się u rodziny. Jego wystawa okazała się wielkim sukcesem – Henryk udzielał wywiadów dla radia i telewizji, gratulacjom nie było końca. Obrazy się świetnie sprzedawały, więc prace wykończeniowe w domu ruszyły z impetem.
Teraz każdy ma tu własny kąt. Siedmioletnia Agatka, zapatrzona w tatę, chce w przyszłości zostać malarką, a trzynastoletni Maciek – archeologiem. Do kręgu rodzinnego zalicza się również kocia menażeria: Małgosia, Kazimierz i Donald, oraz kundel Duduś. Tylko z nimi wszystkimi to miejsce jest domem.
Henryk Trojan pracuje na poddaszu. Czasem spędza w pracowni cały dzień aż do późnego wieczora. – Ale zdarza się, że w pół godziny osiągam efekt, na który czekałem dwa miesiące – mówi. Najcięższe są rozstania z własnymi pracami. – ona się ze mnie śmieje, że jak ma się pojawić kupiec, cały zdenerwowany chodzę po domu i chowam te, które są mi szczególnie bliskie.
Inspiracji nie szuka daleko. Ania jest jego muzą i najwierniejszą modelką, choć Henryk przyznaje, że nawet pozować specjalnie nie musi. Na obrazach najczęściej pojawiają się scenki rodzajowe z baru, z targu, z ulicy. Osobną kategorię tworzą obrazy intymne, bo portretujące ich własny dom z kanapą, łóżkiem i stołem. Na tych płótnach Ania siedzi, czyta książkę, czeka na męża, kusi go i uwodzi. Czasem w rogu „przysiądzie” jeden z kotów.
Henryk nie tylko maluje – sam zrobił wiele mebli. Jego dziełem są murowane szafki w kuchni i łazience – na tynkach można odnaleźć gdzieniegdzie ślady jego palców. Szafa z holu, kupiona na aukcji internetowej za grosze, była w opłakanym stanie, więc zamiast ją odrestaurować, zdarł z niej politurę, pociągnął terpentyną, po czym wtarł w nią pędzlem farbę akrylową.
W ten sposób powstała dekoracyjna „przecierka”, motyw przewodni w całym domu. Sypialnia także ma indywidualny rys – fragment odartej do gołego tynku ściany, na której znalazło się rodzinne graffiti. Wyznania miłości, dosadne przekleństwa i rysunki to zapis chwili – cała rodzina dodała tu coś od siebie.
Tekst: Piotr Kotlicki, Agnieszka Stalińska
Fotografie i stylizacja: Monika Lewandowska, Piotr Kotlicki
reklama