Kupno dwustuletniego dworku z parkiem było jak skok na bungee. Dorota wiedziała, że to olbrzymie przedsięwzięcie, nie sądziła jednak, że przeżyje fascynującą detektywistyczną przygodę.
Dorota z Tomkiem przymierzali się do zmiany domu, a szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nie musieli go nawet szukać. Któregoś dnia zabrali dzieci na wycieczkę i wtedy właśnie wpadł im w oko dworek otoczony zaniedbanym parkiem.
Traf chciał, że był wystawiony na sprzedaż. Choć po pierwszej wizycie wrócili załamani, zaryzykowali i dom kupili. Dworek, jak wiele mazowieckich szlacheckich siedzib, po wojnie stracił właścicieli i nikt o niego nie dbał. Ostatni remont zafundowano mu z sześćdziesiąt albo i siedemdziesiąt lat temu, bo w salonie zdążyło wyrosnąć całkiem potężne drzewo. Potem nikomu nie w głowie były jakiekolwiek inwestycje.
Historię dworu opowiedział im sędziwy już potomek ostatnich właścicieli. Pokazał zdjęcia, żeby wiedzieli, jak w czasach świetności wyglądał dom jego dzieciństwa. Widok był tak wzruszający i pełen uroku, że Dorota i Tomek zapragnęli przywrócić posiadłości dawne piękno. Renowacja odbywała się pod okiem konserwatora zabytków, który, podobnie jak pracujący tu rzemieślnicy, okazał się prawdziwym pasjonatem.
Wcześniej nowym właścicielom nawet by do głowy nie przyszło, że rekonstruowanie starego domostwa może okazać się tak skomplikowane, przypomina niemalże pracę detektywa. Na przykład weranda – ocalał zaledwie kawałek, ale to wystarczyło stolarzowi, by zrekonstruować wszystkie misterne ażury.
Dorocie udało się znaleźć fachowców, którzy znali dawne rzemiosło. Potrafili na przykład położyć tradycyjne tynki, co, wbrew pozorom, jest bardzo trudne. – Kiedyś moja znajoma żartowała, że jak chcesz, żeby coś wyglądało nierówno i krzywo, co jest świadectwem ręcznej roboty, to najlepiej takiego fachowca upić – wspomina ze śmiechem pani Dorota. I zaraz dodaje, że jej ekipa takiego wspomagania nie potrzebowała.
Park też był zaniedbany, zarośnięty – ktoś urządził w nim pastwisko dla krów, ktoś inny uprawiał warzywa. Za porządki zabrała się ekipa specjalistów – inwentaryzowali drzewa, spisywali pomniki przyrody i przywracali dawne założenia ogrodowe. Powoli zaczęły się wyłaniać główne osie widokowe. Trzeba było jeszcze oczyścić staw i zbudować mostek na wyspę.
Na dziedzińcu pojawiły się róże na geometrycznych klombach. Tomek przeniósł nawet gniazdo bocianie ze spróchniałego drzewa w lesie. Postarał się o pień identycznej wysokości, ale tym razem mocny i bezpieczny. Bociany zaakceptowały nowe miejsce i co roku walczą o gniazdo. – Kiedyś wydawało mi się, że bocianie gniazda to taki polski widok, ale w Maroku jest ich znacznie więcej. Szczególnie upodobały sobie wieżyczki meczetów – wspomina pani Dorota.
Osobna sprawa to przygotowanie dworku do zamieszkania. Przecież za dawnych lat nie było tu bieżącej wody ani centralnego ogrzewania – wszystkich tych udogodnień, bez których wygodne życie, choćby w najpiękniejszym domu, jest niemożliwe. Poprzedni mieszkańcy zadbali tylko o elektryczność. Trzeba było zatem do dwustuletniego domostwa wprowadzić trochę współczesnych rozwiązań.
Ale myliłby się ktoś, sądząc, że Dorota z Tomkiem całkiem „odwrócili się” od przeszłości. Piece, które zachwycają misternymi kaflami, oraz kunsztownie wykonana koza z łazienki nie są bynajmniej atrapami. Przyjemnie grzeją, zwłaszcza gdy zima jest sroga. Nowi państwo nie pozbyli się również starej dworskiej kuchni kaflowej. Cudownie się sprawdza, gdy, staropolskim obyczajem, urządzają przyjęcia dla kilkudziesięciu gości. A w przerwach między „balami” daje dużo ciepła domownikom.
Dworek nie ma określonego stylu, choć znawcy mówią o nim „klasycystyczny”. W urządzaniu wnętrza pomagała Dorocie architektka Kasia Bukowska, która starała się trzymać stylu dworkowego, co oznacza, że meble i bibeloty mają pochodzić z różnych epok – dawniej przecież rodziny gromadziły swoje dobra latami.
Na honorowych miejscach stanęły pamiątki po stryjach, dziadkach, które przetrwały zawieruchy wojenne. Pozostałe meble wyszukiwali przez lata w antykwariatach. Starali się wzorować na polskich wpływach, ale i one nie są jednorodne. Choćby biblioteka wykonana z brzozy. Mimo że to stylistyka polska, ażurowe siatki w witrynach pochodzą już z Anglii.
– Podczas renowacji bardzo związałam się z tym miejscem i je pokochałam – mówi Dorota. – I choć na początku zupełnie nie wyobrażałam sobie mieszkania na wsi, teraz nie mogłabym już żyć gdzie indziej.
Tekst i stylizacja: Małgorzata Sałyga
Fotografie: Mariusz Purta
reklama