Wszystko zaczęło się od zwykłych wakacji Moniki w Amsterdamie. Najpierw była wycieczka. Potem wielka miłość. Przeprowadzka. Wymarzony dom i ukochana rodzina.
Ci, którzy odwiedzili Amsterdam, twierdzą, że jest miastem magicznym, bo niecodzienny widok kanałów i mostków nie ma sobie równych. Będąc tu, można stracić głowę, a czasem nawet zostawić serce. Czternaście lat temu taka historia zdarzyła się Monice. Z wakacyjnej wycieczki, oprócz zdjęć i pamiątek, przywiozła gorące uczucie do pewnego miłego Holendra. Herman tak mocno zapadł jej w serce, że gdy ze łzami w oczach wróciła do Polski, jej mama wiedziała już, że sprawa jest poważna. Od tego czasu dystans pomiędzy Krakowem, w którym mieszkała, a Amsterdamem skurczył się, a setki rozmów telefonicznych, listów i faksów pozwalały jakoś znieść niełatwe chwile rozłąki.
Wizyty Hermana w Polsce stawały się coraz częstsze. Dla Moniki nauczył się nawet polskiego. Zauroczony piastowską gościnnością i Krakowem, był bliski przeprowadzki tu na stałe. Chciał zamieszkać na ulicy Smoczej i na żadnej innej. Niestety, polski rynek pracy dla obcokrajowców, zwłaszcza dla młodego doktoranta chemii, nie wyglądał specjalnie atrakcyjnie i wspólnie z Moniką zdecydowali, że to ona przeniesie się do Holandii. Najpierw zamieszkali w kawalerskim mieszkaniu Hermana położonym kilkanaście minut od centrum, ale wymarzyli sobie dom z ogrodem.
Szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że tuż po ślubie udało im się kupić 135-metrowy segment pamiętający lata 50. Dwupiętrowy budynek z poddaszem i sporym jak na Amsterdam ogrodem od razu im się spodobał, ale remont był nieunikniony. Tym razem z pomocą przyszedł brat Moniki – Michał Głuszak, krakowski architekt. Po dwóch tygodniach burzy mózgów brat z siostrą wymyślili dom, który był spełnieniem ich marzeń – dom w stylu „modern classic”.
– To była wzorcowa współpraca inwestora z architektem – śmieje się Michał, który w ten projekt włożył całe serce.
Remont był poważny i łatwiej wspomnieć o tym, co ocalało, niż wymieniać wszystko, co musieli zburzyć i skuć.
Zachowały się stare okna i schody. W pozostałych przypadkach pospieszyli z pomocą polscy fachowcy. Nową poręcz zrobił krakowski ślusarz. Szybki witrażowe, wszechobecne w holenderskich domach, odrestaurowano w Krakowie, a drewno w łazience układali parkieciarze z Łodzi. Niezastąpiony okazał się kierowca polskiego autokaru, który na gwałt przewoził brakujące szprosy drzwiowe. Nawet niektóre meble wykonali polscy stolarze pod czujnym okiem Michała i według jego pomysłów. On zresztą ma znacznie większe niż tylko architektoniczne zasługi dla tego domu.
Na ścianach, obok grafik i fotografii starego Krakowa, które zbiera Herman, wiszą obrazy i rysunki autorstwa Michała. Bohaterką jednego z nich jest Zosia, córeczka gospodarzy, która urodziła się kilka miesięcy po przeprowadzce. Teraz wujka czeka jeszcze praca nad portretem rocznych bliźniaczek Aemke i Feline. Z kolei imponująca kolekcja karafek to efekt wspólnej pasji kolekcjonerskiej Moniki i jej brata. Wszystko zaczęło się od jednej, podarowanej przez babcię, a potem tak się wciągnęli w zbieranie, że dziś mają ich ponad pięćdziesiąt.
Choć mieszkają w Amsterdamie już cztery lata, Herman nadal z sentymentem myśli o Krakowie – przez kamerę internetową podgląda, co dzieje się w mieście, a święta w Polsce są zawsze dla niego niezapomnianym przeżyciem. Kto wie, może kiedyś los się do nich uśmiechnie i kamienica przy ulicy Smoczej stanie się ich kolejnym miejscem na ziemi? W końcu wspólnie z Moniką nieustannie grają na wielkiej holenderskiej loterii.
Tekst: Marcin Mozert
Fotografie i stylizacja: Aneta Tryczyńska
reklama