Co zrobić, gdy jedno marzy o klasycznej, klimatycznej willi, a drugie woli minimalistyczny apartament? Postawić na elegancki eklektyzm.

Z historii. Marlena znała willę Krysta od dzieciństwa. Otaczał ją sad, no i miała taki urokliwy ganek otwarty na ulicę. Dom zbudowano w latach 30. Okolicę zamieszkiwali wtedy warszawscy tramwajarze. Nazwę willi nadał jej pierwszy właściciel, dyrektor stołecznych tramwajów – pochodzi od imion jego dzieci: Krystyny i Stanisława. Choć już w 1939 roku wprowadziło się tu kilka rodzin z różnych części kraju, a w czasie powstania przez ogród przejeżdżały czołgi, dom zachował się w całkiem niezłej formie. Marlenę zawsze korciło, by do niego zajrzeć. Okazja nadarzyła się kilka lat temu, gdy przypadkiem dowiedziała się, że budynek jest na sprzedaż. Jak go zobaczyła, to przepadła. Przekonała męża do pomysłu, niemal na pniu sprzedali mieszkanie w centrum, przeprowadzili się do rodziców i zaczęli remont.

Ze strychu. Do dziś z sentymentem patrzą na zakurzoną fotografię dawnego właściciela, który stoi na tle pierwszego w mieście elektrycznego tramwaju. Jego siostrzenica, pani Bożenna, od której willę kupili, często wpadała podczas remontu, snując opowieści z życia rodziny i domu – o tym na przykład, jak jej ciotki (pięć sióstr) urządzały sobie eleganckie fajfy, podczas których serwowano herbatę i konfitury, obowiązkowo podawane na oddzielnym spodeczku. I jak za każdym razem spotkanie zaczynało się od burzliwej dyskusji, czyje ciasteczka są lepsze: z Ziemiańskiej czy od Bliklego.

Oczarowani historią willi, zanim wzięli się do burzenia i malowania, przetrząsnęli dokładnie strych i znaleźli kilka skarbów: stuletni kufer, panieńskie wiano mamy pani Bożenny i architektoniczne plany. Te ostatnie były jednak na tyle ubogie, że dopiero gdy zerwali tynki i wyrwali słomę, odkryli, jak naprawdę wygląda konstrukcja budynku. Chcieli zachować z niej jak najwięcej oryginalnych elementów. Uratowali całą więźbę dachową, okna i drzwi, stare piece. Udało się też odnowić zabytkowe tremo w holu, które trafiło tu wraz z przesiedleńcami z ziemiańskiego dworu w Zalesiu.

Kiedy jednak przyszło do urządzania wnętrz, poprosili o pomoc architektki z pracowni Deko-Racja.
Z katalogów. Łatwo nie było, bo Marlena marzyła o klasycznej, klimatycznej willi, a Marcin wolał minimalistyczny apartament. Oboje jednak czuli, że nie wolno im zniszczyć charakteru domu. Namówieni przez projektantki postawili więc na eklektyzm inspirowany latami 30. Do kuchni wjechały fornirowane szafki (zrobione na zamówienie przez Pracownię Stolarską Kula). Potem doszły antyki: serwantka należąca niegdyś do dziadka Marleny czy żardiniera, która w rodzinie Marcina przechodzi z pokolenia na pokolenie. Niektóre ze staroci trochę odmłodzili: barokowe lustro z mielonego marmuru pomalowali na wściekły czerwony kolor, sofkę pod schodami obili pasiakiem, a ludwik ma teraz zielone nogi i siedzisko w graficzną kratę. Do tego nowoczesne lampy (kryształowy żyrandol w łazience, choć przypomina te z Murano, jest w modnym zielonym kolorze) i kilka blaszanych tabliczek z amerykańskimi reklamami z lat 60. w kuchni. Rzeczy z różnych epok, ale razem do siebie pasują. Bo przecież przeciwieństwa czasem się przyciągają.

Tekst i stylizacja: Izabela Skorupka
Zdjęcia: Monika Lewandowska
kontakt do architektek: Izabela Skorupka, Magdalena Motylińska
www.deko-racja.com

reklama