Gdybym chciała opowiedzieć, kto tu mieszka, nie mogłabym poprzestać na Romie i Bartku. Bo z nimi pod jednym dachem żyją też anioł, koty, psy, ptaki i lalki. Wyczarowane, przygarnięte, ukochane.

Na szafie pomieszkuje głowa lalki Fifi, bohaterki najnowszego cyklu zdjęć Romy Roman i Bartka Zaranka. To fotograficzna bajka o skrywanych ludzkich emocjach. Fifi na tle symbolicznych czarno-białych pejzaży rozpacza, tęskni, rozmyśla, bywa czarująca, odrzucona, bezlitośnie sprowadzona na ziemię. Fifi rozpoczyna tournée po Polsce, a można już było ją oglądać w warszawskiej galerii Luksfera.

Miejsce na szafie dzieli, podobnie zresztą jak na fotografiach, z kompanami krukami – Białym i Czarnym: tęsknotą dobrą i złą. Pieczę nad całym gospodarstwem sprawuje anioł. Potężny, trzymetrowy, namalowany na drewnianej desce na ślub przyjaciół. Tak jak kiedyś towarzyszył nowożeńcom podczas uczty na hucznym weselu, tak teraz, również przy stole, czuwa nad pomyślnością Romy i Bartka. Z krwi i kości są za to psy i koty. Wszystkie wyrwane z rąk śmierci. Janka, najstarsza suczka, trafiła do nich tego samego dnia co anioł. Właśnie wracali ze wspomnianego wesela i przypadkowo zatrzymali się na stacji benzynowej...

Tam spotkali wynędzniałą, wystraszoną suczkę, którą pracownicy karmili czekoladowymi batonami. Z miejsca wskoczyła im do samochodu. Jak się wkrótce okazało, razem z... jedenastoma szczeniakami! Poród odbył się bez komplikacji. Marusia została z mamą, a jej rodzeństwo znalazło nowych właścicieli. Z kolei kot Koszałek, którego Roma wykarmiła pipetą, wyrastał ogrzewany ciepłem rąk Bartka. Zastąpili mu matkę – kocicę sąsiada – która uznała malucha za słabego i go porzuciła. Jakby nieszczęść było mało, weterynarz orzekł, że zwierzak jest śmiertelnie chory. Na szczęście się pomylił i z małej puchatej kuleczki wyrósł dorodny kocur.

Na tym kończy się lista stałych mieszkańców domu Romy i Bartka, ale nie sposób nie wspomnieć o tych czasowych – lisie, który zagląda, by żebrać o jedzenie, zającach wpadających wczesną wiosną na świeżą trawę i kuropatwach podjadających irgę. W takim oto towarzystwie gospodarze mieszkają zaledwie 20 kilometrów od Warszawy – w otulinie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Zawsze chcieli żyć na wsi, z gromadą zwierząt, w ogrodzie pachnącym ziołami, tam, gdzie od sąsiadów można kupić kozie mleko, pachnące ziemią warzywa i jaja prosto od kury.

Do szczęścia brakuje im jeszcze stadniny, o której od dziecka marzy Roma – po rodzicach złota rączka. Ojciec muzyk pierwszą gitarę basową zrobił sobie sam. Mama projektowała kostiumy estradowe. W ich rodzinie zawsze się majsterkowało i szyło. Roma i Bartek sami wymyślili też dom. Nie zatrudniali żadnej ekipy. Położyli podłogę, tapetowali, robili szafki, zabudowali kuchnię. Nic nie powstawało tu na hura, bo po wprowadzeniu dali sobie czas na zastanowienie, jak się urządzić. Najpierw w kuchni przy piecu zawisł krzyżyk, zrobiony przez Romę z patyczków. A potem kupowali po prostu piękne, pasujące do siebie rzeczy. Z wyjątkiem kredensu.

Ten trafił tu z litości. Kiedyś Roma, buszując z koleżanką na targu staroci, zauważyła zaniedbany mebel. Miał przepiękne landrynkowe szybki, ale poza tym był w opłakanym stanie. Zjedzony przez korniki, kilkakrotnie przemalowywany nikomu się nie podobał. Ku przerażeniu rodziny przywiozła go do domu i ratowała na wszelkie sposoby. Z Bartkiem truli korniki, zdejmowali warstwy farby i lakieru, łatali dziury.

Konserwacja była kosztowniejsza niż zakup. Czasem jednak nie warto iść na łatwiznę. Wie o tym zarówno Roma, która zajmuje się aranżacją przestrzeni i scenografią, jak i Bartek fotograf. Zobaczcie ich „Fifi”, jej „Pokrowce kobiecości” albo jego „Warszawiaków”.


Tekst i stylizacja: Ola Buczkowska
Fotografie: Michał Przeździk

reklama