I pomyśleć, że to była mała brązowa stodoła z mnóstwem małych brązowych pokoi – śmieje się Maria Alexander. Teraz ma morze bieli i różowe schody.

Długo studiowałam we Francji i czułam, że to mój drugi dom (pierwszym jest Irlandia). Tak mi się tu spodobało, że przed 20 laty razem z mężem kupiliśmy uroczy dworek, gdzie z rodziną spędzaliśmy wakacje. Kiedy Robert zmarł, chciałam zamienić dom na coś mniejszego. Ale w tej samej okolicy – w Perigord w północnej Akwitanii, by być blisko przyjaciół, których dość pokaźne grono przez ten czas zdobyliśmy. Wśród nich jest Joris van Grinsven, dizajner, Duńczyk z iście angielskim poczuciem humoru. Dla mnie jest także mistrzem żartu we wnętrzu. A tylko to mogło uratować moją ponurą stodołę.

Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, spodobała mi się wyłącznie okolica – ogromna otwarta przestrzeń, a tylko dziesięć minut drogi nad rzekę Dordogne i do najbliższego miasteczka. Spora działka ze starymi drzewami, które niczym najlepszy płot chronią prywatność.

{google_adsense}

Joris nie dał się prosić, ale szybko miałam się przekonać, że łatwo to z nim nie będzie. Wysłuchał, o co proszę, a potem… robił swoje. Absolutnie nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie potrzebuję kuchni, w której czuję się co najmniej tak obco jak Tarzan w mieście. Mnie do kulinarnego szczęścia wystarczy czajnik, toster i lodówka. Joris, wyśmienity kucharz, wiedział jednak lepiej. No i mam, jak na dzikuskę przystało, nawet z wyspą!

Potem próbowałam namówić go na kolor, ale szybko usłyszałam szorstką odpowiedź: żadnego koloru nie będzie. Pomyślałam sobie: dobrze, jak już skończysz, to sama sobie jakąś ścianę pomaluję. Ale kiedy po kilku dniach wpadłam zerknąć, co tam Duńczyk wyprawia w moim domu, zobaczyłam… różowe schody. Cudne! Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia.

Jeszcze zabawniej zrobiło się w sypialniach, które ozdobił pomysłowymi "dyskotekowymi błyskotkami". Złota dostała dość zaskakujące dodatki – w stylu angielskiej regencji. Nie żal mi było, że pod pędzel poszła nawet XIX-wieczna konsola. No i wszędzie ulubione krzesła oraz ławy Jorisa, o których mawia, że są w stylu "ludwik wiecznie żywy" – klasyczne w formie, ale absolutnie nie w kolorze. Nawet Robert by mu wybaczył, że jego ulubiony stary czereśniowy stół przemalował na srebrnoszaro, żeby pasował do jadalni.

Tekst: Amanda Harling
Tłumaczenie: Katarzyna Sadłowska
Zdjęcia: Andreas von Einsiedel/East News