Los spłatał Annie figla. Znalazła dom, który był zaprzeczeniem wszystkiego, czego oczekiwała. Oglądany „dla świętego spokoju agentki nieruchomości” okazał się uroczy. Wszystko miał na swoim miejscu, w odpowiednich, ludzkich proporcjach. Wśród wszechobecnego architektonicznego bezguścia był perełką.

To właśnie tutaj Anna zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej ciszy. Pod miastem znalazła ukojenie. Napawała się nową sytuacją, podziwiała migoczące na wietrze listki brzozy, usłyszała śpiew ptaków. Przestała pędzić nie wiadomo dokąd. A i cała rodzina, która kiedyś chętnie wypuszczała się z domu, coraz częściej rezygnuje z wyjścia na przyjęcie, by spędzić wieczór na tarasie w ogrodzie.

Trzy ogródki, jeden od strony wjazdu, drugi kameralny za domem, a trzeci w patio, sprawiają wrażenie, jakby zieleni było więcej niż w rzeczywistości. Wnętrze zaprojektowano w klimacie śródziemnomorskim.
– Mamy dużo bibelotów, a meble są jakby z różnych światów, postanowiliśmy więc, że tło będzie jasne.

Na nim zupełnie nieźle prezentują się i przedmioty odziedziczone po babci, i chińskie meble, które bardzo lubię, i te z targów staroci – opowiada Anna. Jest też miejsce na intrygujące drobiazgi, które przywozi z podróży. Taką na przykład alabastrową dłoń Buddy wyszperaną na londyńskim Porto Bello, fragment ornamentu albo kulę z różowawego kamienia.

Ogromną przyjemność sprawiają jej rzeczy z historią, czasem naznaczone przez poprzednich użytkowników. Ceni w nich ciągłość istnienia. Dlatego kolekcjonuje przedmioty, które są świadectwem dawnego życia. 

reklama