Gdy spotkają się pasjonaci podróży z podobnymi marzeniami, wszystko musi zakończyć się happy endem. Tak jak u państwa Rode.
Ona przejęła zainteresowanie po ojcu-filmowcu, operatorze Polskiej Kroniki Filmowej, który „był wszędzie”. On jeździł od dzieciństwa dzięki rozsianej po świecie rodzinie, a potem zaczął podróżować zawodowo – bo pracuje w lotnictwie. Anna Sławkowska-Rode – projektantka, malarka, i Andrzej „Rodan” Rode, inżynier transportu, są parą od liceum, a małżeństwem od 33 lat. Mówią, że połączyła ich pasja podróżnicza.
– Mnie „zaraziła” ciotka Irena, która wyemigrowała z mężem do Maroka w 1936 roku – opowiada „Rodan”. – W Ben Slimane, na terenie francuskiego garnizonu, założyła aptekę. Jedyną w promieniu 50 kilometrów! Zatrudniła mnie jako kogoś w rodzaju ochroniarza. W dni suku przyjeżdżał do nas kilkusetosobowy tłum na wielbłądach i osłach. Żeby jakoś tę gawiedź opanować, wydawałem numerki. Ciotka płaciła mi niewielkie sumy. Dzięki temu stać mnie było na gest: w Casablance kupiłem Ani jej pierwsze olejne farby – wspomina Andrzej.
– Uwielbiałem wyjazdy do Maroka. Rejs statkiem handlowym, który zawijał do różnych portów, trwał niekiedy nawet miesiąc – dodaje. Wtedy właśnie zaczął kolekcjonować. – Mnie manię zbieractwa przekazał ojciec – przyznaje Anna. – Przywoził niezwykłe rzeczy, zdjęcia, filmy i opowiadał godzinami. Mama do dziś ma jego kolekcję. Najcenniejsza jest maska czarownika z jakiejś wioski. W nieodpowiednich rękach może być niebezpieczna. Żeby ją przywieźć, potrzebne było specjalne zezwolenie.
Trofea i skarby z odległych wojaży są u Rode wszędzie. Z obrazami Anny, współczesnymi przedmiotami oraz rodzinnymi meblami tworzą bardzo ciekawe kompozycje. Na pierwszą natkniemy się już w holu. Tu pod figurą boga Ganeśa z trąbą słonia, czuwającego nad rodzinnym szczęściem, stoi misternie rzeźbione krzesło. Jedyne ocalałe z kompletu liczącego 24 sztuki, z jadalni rodziców „Rodana”.
Nieopodal wiszą kompozycje pani domu. Na pozór abstrakcyjne, w istocie pełne treści. Na przykład płótno „Cztery ogony” przedstawia kity zwierzęce, zdobiące dzidy afrykańskich wojowników. – Nie narzucam odbioru – zarzeka się artystka. – W malarstwie szukam esencji natury i kolorystyki właściwej dla danego miejsca.
W Afryce czuję rytm Ziemi, rytm kosmosu. Zresztą, nie tylko tam – idąc nadbałtycką plażą, również mam poczucie zanurzenia we wszechświecie. Gospodarzom nie zależy na przedmiotach cennych, lecz pobudzających wyobraźnię. W salonie na kufrze podróżnym, o którym można by napisać książkę (pochodzi z początku XIX wieku, popłynął z przodkami Anny na emigrację do Ameryki, a w latach siedemdziesiątych wrócił do Polski razem z babką) – jest ogromny zbiór kamieni. Nawieźli ponad 300 kilogramów różnych otoczaków, część chomikują w piwnicy.
Największa w ich kolekcji jest XIX-wieczna tarcza wojownika Papuasów (także w salonie). Wykonana z jednego kawałka drewna, na awersie ozdobiona rzeźbami wyrzezanymi toporkiem. – Chodziliśmy wokół niej przez półtora roku, aż wychodziliśmy – wspomina „Rodan”. – Na początku nie było nas na nią stać, londyński antykwariusz podał zaporową cenę.
Podczas podróży nauczyli się też handlu wymiennego: – Wielka ruda tykwa to instrument z Kenii, który wymieniliśmy za lotniczą saszetkę kosmetyczną i pastę do zębów. Właściciel uznał, że będziemy stratni i dorzucił jeszcze rzeźbę żółwia – śmieją się. Najbardziej fascynujące historie mają często rzeczy niepozorne.
– Skamienielina znad kominka była 40 milionów lat temu brazylijską sekwoją – zachwyca się Anna. – Ale to szczeniak wobec amonitu, który zdaniem znawców liczy 160 milionów lat, czyli pochodzi z ery mezozoicznej, z terenów Dorset. Uwielbiam go gładzić i dotykać. Wciąż robi na mnie wrażenie!
Anna i Andrzej czują się szczęśliwi zarówno w egzotycznej Afryce, jak i w swojej chałupie w widłach Bugu i Narwi. – Kiedy pomyślę, że jakiś facet w Ghanie i my nad Bugiem patrzymy na ten sam księżyc, który świecił także nad brazylijską sekwoją i nad amonitem z Dorset, codzienne problemy przestają mieć znaczenie – zamyśla się artystka.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie i stylizacja: Aneta Tryczyńska
reklama