Ostrygi, nadziewane naleśniki, pyszny cydr. Ale ta magiczna nadmorska francuska kraina to nie tylko jedzenie i celtyckie legendy. Także kolory, jak w domu na skraju Lasów Chojnowskich.
Dom w stylu francuskim – w odcieniach Bretanii
Ona – krakuska po filologii romańskiej, zakochana we francuskich klimatach, on – warszawiak z dziada pradziada, architekt. Poznali się na nartach, gdy Joanna mieszkała już w stolicy. – Nie, nie na igielicie w Parku Szczęśliwickim, ale na wyjeździe w góry – śmieje się. Urządzili wspólnie cztery mieszkania w centrum i na Mokotowie, w żadnym jednak nie zagrzali miejsca. Góra dwa lata. Dopiero kiedy dojrzeli do dzieci, zaczęli myśleć o zarzuceniu kotwicy. Wówczas pojawił się pomysł domu z ogrodem. – Organizowanie weekendu w mieście i z dwójką maluchów graniczy z absurdem. Całe mieszkanie rusza się w ścianach. Były dwa wyjścia: albo dzieci, albo my – dodaje Joanna. Wybór był oczywisty: dzieci.
Współczesna architektura i tradycyjne materiały
A co za tym idzie – zmiana stylu życia, bo marzyli o czymś pod miastem. Nie za daleko – Joanna prowadziła firmę i musiała dojeżdżać codziennie na 9 rano – ale żeby koniecznie był gdzieś w pobliżu las, bo chcieli mieć wreszcie psa. Tak trafili w pobliże Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Kameralne, nowo wybudowane osiedle urzekło ich tym, co dla obojga jest najważniejsze: harmonijnym połączeniem starego z nowym, współczesną architekturą i tradycyjnymi materiałami: ścianami z drewna i kamienia, całkiem sporymi ogródkami, za którymi mają już tylko pola i drzewa. – Marcin lubi nowoczesne wnętrza, ja jestem taka trochę Dulska z Krakowa – mówi Joanna – muszę mieć spadzisty dach, jak w kamienicy. Tu znaleźliśmy kompromis. Dopiero po wyprowadzce z Warszawy doceniłam Mazowsze – dodaje. – Kraków położony w niecce jest często mglisty, a tu płaskie pola, wiatr, który przegania chmury, powietrze czyste i przejrzyste jak kryształ.
Nie przeraziły ich dojazdy do centrum. – Fakt, trzeba było sporej dyscypliny, żeby wszystko dopiąć, ale takie podróże mogą nawet nabrać sensu, pod warunkiem że się nie pomstuje na cały świat. W drodze do szkoły ćwiczymy z dziećmi wiersze, gramatykę, uczymy się języków. Za to w weekend nie ma siedzenia przy tabletach, syn i córka są ciągle na dworze z przyjaciółmi, wpadają tylko co jakiś czas, żeby złapać coś do jedzenia, i gnają do ogrodu. Latem drzwi się nie zamykają.
> Zobacz też: Dom w stylu francuskim – jak z wakacyjnych wspomnień <
Wnętrza w stylu farncuskim – najważniejszy jest kolor
W domu udało się idealnie pogodzić nowoczesne ciągoty Marcina i jej potrzebę tradycji. Niewiele zostało starych mebli. Większość rodzinnych pamiątek przepadła w czasie wojny. Na szczęście znalazła sklep z francuskimi meblami – Meubles de Charme. Wygodne, w przydymionych kolorach ziemi, surowych i delikatnych zarazem, jak w ulubionej Bretanii, do której często jeżdżą.
Mnóstwo tu szarości, ale ciepłej, mieszanej z beżem, błękitem, bakłażanem. Odcienie niby spokojne, lecz ciągle zmieniające się w świetle dnia. Do tego szczypta lawendy i delikatnego różu ukochanych hortensji, które tak bujnie rosną na północy Francji. – Te odcienie niesamowicie mnie uspokajają – mówi Joanna. – Niezależnie od mieszkania, zawsze otaczamy się takimi właśnie kolorami. Jeśli będę potrzebowała zastrzyku energii, zawsze mogę zmienić zasłony albo poduszki.
Francuskie meble z Polski
Mebli nie kupowali specjalnie do tego domu. – Chodzą za nami do kolejnych mieszkań. Przyjaźnimy się. Zresztą niczego nie urządzaliśmy tu na akord. Owszem, mąż zaprojektował od razu szklaną ścianę między salonem a pokojem wypoczynkowym, żeby wpadało więcej światła, ale sporo elementów wymyślił później, gdy już trochę pomieszkaliśmy i wiedzieliśmy, czego nam brakuje. Z Francji sprowadziliśmy stół z surowych desek, bo tu nie mogłam takiego znaleźć. Wygląda niepozornie, ale rozkłada się do ponad trzech metrów.
Gdy dom kończył dwa lata, Marcin zaczął się niepokoić, czy żonie nie przyjdzie do głowy kolejna przeprowadzka. Nie przyszła. Dopiero tu Joanna nauczyła się cieszyć zielenią. – Wcześniej nawet nie podejrzewałam, ile daje energii. Teraz poznaję rośliny, wiem, jak o nie dbać. Po pięciu latach pierwszy raz zakwitła moja ukochana jabłoń, w grujeczniku gniazdo uwiły ptaki, a cudowny dywan z wrzosów szczęśliwie wraca po zimie do życia. Siedzę na tarasie z kawą, podglądam, jak sójki ganiają się ze srokami i czuję spokój. Wreszcie mamy azyl.
> Zobacz także: Klimatyczny „francuz” otoczony sadami <
Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Katarzyna Sawicka
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Projekt wnętrza: Marcin Jeziorski, www.j-architekci.pl
Za pomoc w sesji dziękujemy: etro home mood design (poduchy w salonie i sypialni, koce, kapa), decolor (stolik kawowy, świeczniki z niklem), inne meble (szklana kopuła z lawendą).