Miało tu być jak we francuskiej kamienicy – jasne ściany, trochę sztukaterii, na podłodze wiekowe deski oraz czarno-białe płytki.
Nie szkodzi, że mieszkanie jest na warszawskiej Pradze, a nie w Paryżu.
Nazywają siebie ekspertami od przeprowadzek, choć Kasia projektuje ubrania, a Maciek jest dziennikarzem. Nic dziwnego, w końcu przenosili się już dziewięć razy. Ten ostatni raz był strzałem w dziesiątkę.
Mają nareszcie własne mieszkanie (poprzednie wynajmowali) w starej kamienicy (dotąd w nowych budynkach) i urządzili się po francusku (przynajmniej raz w roku odwiedzają Paryż, mają słabość do hauss-mannowskich kamienic – baron Georges Haussmann był urbanistą, który pod koniec XIX wieku zburzył i przebudował kilka paryskich dzielnic).
Wychowali się na Śląsku, w blokach z wielkiej płyty, i wiedzieli, że sami tak mieszkać nie chcą. Bardzo lubią nastrój wiekowych, wysokich na cztery metry wnętrz, jak to, w którym mieszkali w Gdańsku, nieopodal Złotej Bramy, dziesięć lat temu.
Marzenie o kamienicy udało im się spełnić w Warszawie. Znaleźli ją na warszawskiej Pradze. Ma ponad osiemdziesiąt lat. Tonie w zieleni. Dookoła spokój, choć do centrum można się dostać zaledwie w kilkanaście minut.
O tym, że to miejsce idealne, przekonali się już pierwszego ranka. – Była niedziela, za oknami cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków i stukaniem dzięcioła. Poczuliśmy się jak na wczasach – wspomina Kasia. Kilka miesięcy później, kiedy powstała akustyczna mapa Warszawy, okazało się, że ich ulica to jedna z najcichszych części miasta!
Samo mieszkanie jednak pewną wadę miało, na szczęście do usunięcia – podłogę z paneli. Kasia i Maciek zaczęli ją zrywać już pierwszego dnia, licząc w duchu, że pod spodem znajdą stare deski. Choćby w najmarniejszym stanie. I mieli rację. Po tym, jak zdjęli izolację, skuli wylewki i wywieźli półtorej tony gruzu, odkryli stare sosnowe deski. Nigdy niecyklinowane, szczelnie przykryte kilkoma warstwami farby olejnej. – Cieszyliśmy się jak dzieci, choć w kilku miejscach były ubytki, kupiliśmy więc przez internet deski też z kamienicy z 1930 roku, które pasowały jak ulał – opowiada właścicielka. Wycyklinowali, pobielili bejcą, polakie-rowali i po panelowym koszmarku zostało jedynie wspomnienie. Dziś mają oryginalną podłogę.
Zaraz potem wzięli się za ściany. Chcieli, aby przypominały te dawne z gipsowymi sztukateriami pod sufitem (a w holu również na ścianach). Inspiracją były paryskie mieszkania, jasne, z architektonicznymi detalami i czarno-białymi płytkami. W salonie, w miejscu, które kiedyś zajmował piec kaflowy, stanęła żeliwna koza (jeszcze starsza niż kamienica). To pamiątka po dziadkach Kasi, którzy ogrzewali nią kuchnię w małym śląskim miasteczku. Francuzi też uwielbiają takie piecyki.
Od dziewięciu miesięcy z Kasią i Maciejem mieszka ich syn Julian. Ciekawe, czy i jego zarażą miłością do starych haussmannowskich kamienic.
Tekst i zdjęcia: Monika Lewandowska
Stylizacja: Joanna Jurga