Dom jest dla niej jak filmowy plan. Ciągle coś przemalowuje, przestawia meble, czasem ściany. Przyznaje, że jest chciwa na kolory i faktury. Kto tu mieszka? Scenografka.

Olga wychowała się w domu z tradycjami. Ojciec nauczył ją dystansu do świata, a matka pomogła wyrobić artystyczny gust. Bardzo ją inspirowała, zresztą nie tylko ją. W salonie wisi portret mamy Olgi z młodości. Namalował go przyjaciel ojca, mistrz Alf Bobrowski i planował pokazać na swojej wystawie. Niestety, nie udało się.

Olga: – Zdarzyło się to tuż po zaręczynach rodziców. Tata był o mamę bardzo zazdrosny. Do tego stopnia, że nie pozwolił Bobrowskiemu skończyć pracy nad obrazem. Wyrwał go siłą i wybiegł na ulicę. Tuż za nim pędził artysta, krzycząc: Władek! Władek! Ale tata się nie zatrzymał, tylko wskoczył do autobusu z mokrym płótnem (do dziś wyraźnie znać na nim jego odciśnięte palce). Zawiózł je do moich dziadków, a potem, gdy obraz był już bezpieczny, rozliczył się z Alfem. Przez wiele lat portret wisiał u nich w sypialni, w której zdarzało mi się spać, kiedy byłam dzieckiem. Z czasem trafił do mojego domu.

Jak na wyborną scenografkę przystało, Olga ma oko do przedmiotów, które w jej domu często decydują o architekturze wnętrza. To zupełnie normalne, że ściana powstaje pod wymiar lustra (tak było w przypadku ściany w przedpokoju, która niczym kulisa oddziela hol od salonu), a marmur musi czekać latami w piwnicach kolejnych wynajmowanych mieszkań i domów, żeby trafić na właściwie miejsce. Kiedy Olga była na studiach, razem z mężem kupili piękny kamień, który sprzedawca oferował jako deskę do krojenia, i – jak żartuje gospodyni – był tańszy od drewna. Dopiero po kilkunastu latach okazało się, że będzie idealnie pasował do łazienki.

Scenografka nieustannie kupuje i zwozi walizkami z podróży rzeczy, które wielu osobom wydawałyby się zbędne, ale w jej domu stwarzają nieprzeciętny nastrój. Jest klatka na ptaki z arabskiego souku, „Japanese house” przerobiony przez nią na lampę, jest też rama hinduskiego okna, którą gospodyni sprytnie zamieniła na kuchenną półkę i trzyma w niej szkło.

Olga zestawia takie przedmioty, które zwykły zjadacz chleba mógłby uznać za wybitnie niepasujące do siebie. W salonie ogromna lampa z IKEA wisi nad niskim hinduskim stołem, a współczesny zegar nad starym rodzinnym krzesłem. Olga: – Nie boję się takich połączeń. Podoba mi się, kiedy wnętrze ma coś ze scenografii. Czyli coś z filmu, z teatru, a nawet z bajki....

Lubi malować (bambus na ścianie łazienki to jej dzieło), choć nie zawsze starcza na to czasu. Kiedy stawia na środku salonu sztalugi, od razu dołącza ośmioletni syn. Jego sztalugi są mniejsze, ale tworzy z równie dużym zapałem jak mama. To on pomógł Oldze pokochać to miejsce. Kiedy zauważyła, z jaką radością wraca do domu z ich wspólnych, nawet najbardziej niezwykłych, podróży i jak potrafi za nim tęsknić – zrozumiała, że to jest ich świat. Tu czują się bezpiecznie.

Gospodyni brakuje tylko pracowni z prawdziwego zdarzenia. Coraz częściej myśli o tym, żeby zabudować część tarasu i tam urządzić przeszklone ze wszystkich stron atelier. Na pewno wkrótce coś ciekawego wymyśli. Jest przecież scenografką i – tu dobra wiadomość dla nas wszystkich – projektantką wnętrz.


Tekst: Patryk Grycewicz
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Rafał Lipski
Więcej o projektantce: www.forever8group.pl

reklama