Ten dom budowano przy dźwiękach Mozarta. Cegiełkami były także kartki z „Werandy”, kadry z „Dziadka do orzechów” i detale z teatru telewizji.
Na pierwsze spotkanie Monika przydźwigała torbę pełną „Werand” z pozaginanymi rogami. Całe lata zaznaczała w swoim ulubionym wnętrzarskim magazynie to, co jej się podoba. – Przyniosła nam mnóstwo inspiracji – mówi projektantka Justyna Bochniak, która do spółki z Magdaleną Chrzanowską miała marzenia Moniki wcielać w życie. Czekały: 1500-metrowa działka na przedmieściach Katowic i gotowy projekt domu na papierze – dzieło poprzedniej architektki. Zanim jednak koparka wbiła zęby w grunt, trzeba było dużo skorygować. Przede wszystkim elewacje. Monika chciała, żeby były bardziej klasyczne – boniowane ściany parteru, drewniane profilowane okna z bardziej tradycyjnymi podziałami i dekoracyjne półramy nad nimi, dopasowane do tego balustrady balkonów. W skrócie – trochę więcej Francji i Anglii.
Wnętrza i meble modern classic
Wymarzony dom zrodził się w dziecinnej główce. Kiedy Monika miała 10 lat, zobaczyła w radzieckiej wersji „Dziadka do orzechów” pokój dziewczynki z kominkiem. Ten magiczny obraz długo nosiła w sobie i dopiero teraz, jako żona Krzysztofa i matka 6-letniego Janka i 11-letniej Mai, mogła zobaczyć, jak się on materializuje. Oczywiście koniecznie chciała mieć ten bajkowy kominek w swojej sypialni. – We wnętrzach zrobiłyśmy tak ceniony teraz modern classic, inspirowany stylem amerykańskich rezydencji. Za tym poszły więc meble modern classic: wysokie zabudowy bibliotek, symetrycznie ustawione sofy, szafy zwieńczone gzymsami, drewniana podłoga w jodełkę, duża wyspa kuchenna, kryształowe lampy. Do tego nuty glamour, ale stonowanego – motywem przewijającym się we wszystkich detalach jest stare złoto. Projektantki wykonały tytaniczną pracę.
Kolory trochę ewoluowały. Właścicielka chciała, żeby biele były śmietanowe, nie za zimne, do tego szarości i beże. Ale dziewczyny przekonały ją, żeby dołożyć odważniejszego koloru i tak pojawiły się odcienie marsali, wrzosu i fioletu. W urządzanie też się bardzo zaangażowała. Na przykład pomysł z witryną między kuchnią a jadalnią był jej. Podpatrzyła go w spektaklu Machulskiego „Next-ex” wyświetlanym w Teatrze Telewizji. Różne rzeczy proponowała. Jak coś chciała większego kupić, to z nimi konsultowała. Ale też czasem przez telefon oświadczała radośnie: „Kupiłam!”. Bywało, że trochę przedwcześnie… Krzysztof na wszystkie pomysły się zgadzał, sam zajął się sprawami technicznymi. No, może przy jednym punkcie programu były twardsze negocjacje – przy blatach kuchennych. Spieki kwarcowo-granitowe to spory wydatek. Ale unikalny kolor pasujący do złotych dodatków, matowe wykończenie i niezwykła odporność tego materiału rozwiała wszelkie wątpliwości.
Zakręcone schody do marzeń
Najpoważniejszą ingerencją w bryłę domu była zmiana klatki schodowej – projektantki zaproponowały zakręconą linię schodów przytulonych do półkolistej ściany. Dzięki pojedynczej balustradzie tralki nie nakładają się w perspektywie i całość wygląda bardziej harmonijnie. — Któregoś dnia, kiedy już byliśmy na finiszu, kowal nam pokrzyżował plany – opowiada Monika. – Mamy się wprowadzać z dwójką małych dzieci, a tu schody bez poręczy… Snułam się smutna po domu, wreszcie pytam stolarza Leszka: „Nie ma pan jakiegoś kowala?”. „A mom!” – odpalił po śląsku. I na drugi dzień przywiózł ze sobą szwagra. Wszystko udało się zmontować.
Ekipy remontowe Monika wspomina z sympatią. Kiedy wpadała zobaczyć, co się dzieje, panowie od razy brali dwa wiadra i deskę, montowali naprędce stół i częstowali kawą. – Już od garażu słychać było muzykę poważną. Puszczał ją pan Zbigniew Polasiak, stolarz z tytułem magistra sztuki, zatrudniony do tworzenia „dzieła schodów”. Atmosfera prac była naprawdę podniosła, nawet jakby ktoś chciał zakląć, to mu przy Mozarcie nie wypadało.
Ogród bez symetrii, ale ze starodrzewem
Kolorystyka domu dopasowana jest do ogrodu. – Zdecydowałam, że będą tu konsekwentnie tylko trzy kolory roślin. Namawiano mnie na dosadzanie kwiatów, na różne jesienne odsłony ogrodu, ale nie zrezygnowałam z marzeń – mówi Monika. – Teraz hortensje za oknami po prostu współgrają z wnętrzem. Pierwszy projektant parł do ogrodu w stylu francuskim. Ja nie chciałam symetrii, geometrycznego strzyżenia roślin, a przede wszystkim nie zgadzałam się na wyrok, jaki wydał na moje stare sosny, orzech i czereśnię. Potem wyszło na jaw, że ma szkółkę leśną i zysk był dla niego ważniejszy niż pozostawienie starodrzewu – uśmiecha się Monika. – Wolałam angielskie klimaty w ogrodzie. No i udało się ocalić wszystkie drzewa. Odwdzięczyły się – pod nimi mam całą kolonię maślaków.
Tekst: Beata Majchrowska
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Stylizacja: Katarzyna Sawicka