Z tym mieszkaniem było jak z bajką o brzydkim kaczątku. Straszyło porąbanymi drzwiami, sztukateriami zamalowanymi farbą olejną i spalonymi podłogami. Nikt się nie spodziewał, że kryje stuletnie cacka.
Kiedy syn Karoliny i Krzysztofa przeniósł się do swojego mieszkania, kilkusetmetrowy przedwojenny dom z ogrodem okazał się za duży dla dwojga. Zdecydowali, że poszukają czegoś w starej kamienicy, bo do nowych apartamentów na wysoki połysk nie pasują. Zakochali się w pierwszym mieszkaniu, które zobaczyli, choć była to miłość trudna. Zostało kompletnie zdewastowane przez poprzednich lokatorów. Pod jednym dachem, w niespecjalnej zgodzie, żyły tu trzy rodziny absolutnie nieczułe na architektoniczne wdzięki i porządek.
Każdy pokój w innym, ponurym kolorze, okaleczone drewniane podłogi, częściowo spalone, częściowo poprzybijane gwoździami i uzupełnione szpetnymi gumowymi wstawkami. Mimo to Karolina i Krzysztof zobaczyli w tym bałaganie piękno starych murów, jak się wkrótce miało okazać, z sentymentalną historią w tle. Poprzesuwali ściany, powiększyli przejścia, zdarli farbę olejną, której nie żałowali poprzedni właściciele, zamiast jednej łazienki zrobili trzy.
Remont trwał rok i został solidnie udokumentowany w rodzinnym albumie. Ocalili m.in. prawie stuletnią terakotę Villeroy & Boch i równie stare sztukaterie. Niestety, przepadły ogromna porcelanowa wanna, tak niefortunnie pęknięta, że nie dałoby się w niej kąpać, i przedwojenny parkiet w pałacowe wzory, który się rozpadł.
Jednak nawet pod nim znaleźli kilkudziesięcioletnie pamiątki – opakowania na machorkę z carskiej Rosji, tytoń i papierosy, w większości z napisami po rosyjsku, i fragment „Kuriera Porannego” z 1912 roku z anonsem „od 12 lipca do wynajęcia 6 pokojów”. – Myśleliśmy, że dotyczył tego mieszkania. Ale potem odnaleźliśmy dalszą część ogłoszenia i była tam inna nazwa ulicy – wspomina Karolina. Dziś pamiątki spod podłogi są ozdobą holu i razem z tymi rodzinnymi tworzą sentymentalną galerię.
Jest tu dokument podpisany przez królową angielską, w którym Jej Królewska Mość nadaje ojcu Krzysztofa Order Imperium Brytyjskiego za to, że pomagał młodym Polakom studiować w Anglii. Obok wisi atłasowy karnecik z balu ogólnoakademickiego z 1894 roku i ryngraf Matki Boskiej Ostrobramskiej, który ojciec Krzysztofa nosił przy sobie przez całą wojnę. Kiedy zdążyli już zapomnieć o remoncie, spotkała ich jeszcze jedna niespodzianka.
– Był upalny 1 sierpnia 2004 roku. Ktoś zadzwonił i poprosił, żebym wpuściła go na podwórko. Tłumaczył, że mieszkał tu podczas powstania warszawskiego – wspomina Karolina. – Zaciekawiona stanęłam na balkonie i zobaczyłam, jak starsza pani oprowadza po podwórku jakiegoś pana i wskazuje nasze mieszkanie. Zaprosiłam ich na herbatę. Okazało się, że mieszkała tu przed wojną jako młoda dziewczyna. Kiedy weszła do środka, bardzo się rozczuliła.
Po kilku miesiącach przysłała wzruszający list z historią mieszkania i rodzinne fotografie. Na jednej z nich stoi kilkanaścioro młodych, uśmiechniętych ludzi. Jest 26 lipca 1943 roku, nie przeczuwają, jak surowo obejdzie się z nimi los. Wszyscy walczyli w powstaniu warszawskim, jedna z dziewczyn zginęła.
– To zdarzenie jeszcze mocniej związało nas z mieszkaniem. Daliśmy mu drugie życie, a w zamian dostaliśmy historię jak filmowy scenariusz – mówi wzruszona gospodyni.
Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar
Podziękowania dla Biura Kwiatowego „Holandia” za kwiaty do sesji
reklama