Kochają książki, dobrą sztukę i stare meble. Gdzie, jak nie w przedwojennym apartamencie byłoby lepsze miejsce dla barokowych kątówek albo kariatydy?

Na początek trochę liczb. Siedemdziesiąt metrów i dwa pokoje, każdy wysoki na 3,5 metra. Trzymetrowe gigantyczne okna i pewnie gdzieś dwumetrowe mury. Są tak grube, że można w nich rzeźbić półki. Dziś już się takich nie robi – to solidne przedwojenne budownictwo. Krystyna i Andrzej mieszkają tu już trzydzieści pięć lat i za nic nie przeprowadziliby się w inne miejsce.

Warszawianka z dziada pradziada, pisarka, tłumaczka, która na życie zarabia jako redaktor dubbingu, wielbicielka ekscentrycznej malarki i scenografki Leonor Fini (towarzyszki życia Kota Jeleńskiego), i jej mąż, zapalony kolekcjoner starych sztychów i rysunków. W ich domu książki to rzecz święta, to nie żadna ozdoba, tu się je czyta. Swój (liczący kilka tysięcy pozycji) księgozbiór ukryli w bardzo pomysłowy sposób – w holu w przepastnej szafie, za drzwiami obitymi materiałem.

Większość gości nie ma więc pojęcia, że przekraczając próg ich mieszkania, wchodzi najpierw do biblioteki. Bo zazwyczaj w polskich domach za takimi drzwiami chowa się ubrania, buty i walizki. Ale uwaga – ukryta biblioteka to dobry sposób na tych, którzy lubią pożyczać książki, a potem zapominają je oddać!

W dwóch pokojach muszą się zmieścić nieco skromniejsze kolekcje luster i obrazów. W przypadku tych ostatnich wszystko zaczęło się od portretu konnego Eugeniusza Sabaudzkiego – prezentu od rodziców na nowe mieszkanie. Potem dochodziły nowe i nowe. A to portrety przodków, a to litografie wspomnianej już Leonor Fini (np. „La Belle” z 1974 roku wisi nad biurkiem), rodzinne sztychy pochodzące z majątku ojca pana domu, rysunki Antoniego Uniechowskiego.

Czasem tylko obrazy muszą ustąpić miejsca lustrom. To najbardziej magiczne wisi w przejściu pomiędzy zieloną jadalnią i salonem – podłużne lusterko z początku XVIII wieku, należące chyba do cechu piekarskiego, bo ramę ma ozdobioną rogalikiem. Przegląda się w nim drewniana kariatyda (posąg-podpora), która kiedyś pewnie podpierała jakiś balkon.

Meble – rodzinny spadek – to też rzadkie egzemplarze. Wystarczy wspomnieć dwie barokowe kątówki dworskie (narożne szafki w jadalni) wyłożone jedwabnym różanym szantungiem (tkaniną z surowej jedwabnej przędzy) albo intarsjowany stół z XIX wieku. Ale do takiego mieszkania nic innego by tak dobrze nie pasowało.

Zresztą tak samo jak jego uroczy właściciele. Ich opowieści można słuchać bez końca.


Tekst i stylizacja: Grażyna Bieganik
Fotografie: Andrzej Pisarski

reklama