Tutaj mieszkają artyści, więc zdarzyć się może wszystko. Na ścianach podstawki do piwa, lampa – znak drogowy. A dywany trafiają nie na podłogę, lecz na obrazy. Te ostatnie to sprawka Olgi Wolniak.

Miejsce: stary piękny warszawski Żoliborz i modernistyczny dom podobny do projektów sławnego amerykańskiego architekta Franka Lloyda Wrighta. Bohaterowie: Olga, od zawsze zafascynowana barwnymi dywanami, kilimami i koronkami, które przenosi na płótna. Nie potrafi nie malować. Tomek Dominik, malarz, który porzucił sztukę na rzecz reklamy i ich syn, student ASP, miłośnik popartu.

Akcja: Olga zdradziła rodzinny zielony Żoliborz lata temu dla Starej Ochoty, gdzie zamieszkała z mężem i synem. Pracownię miała wtedy na drugim brzegu Wisły, codziennie jeździła malować na ukochaną Pragę. Ta idealna sytuacja nie mogła trwać jednak wiecznie: okazało się, że małe mieszkanie nie jest z gumy i za żadne skarby nie pomieści stale powiększających się kolekcji, a w praskiej kamienicy pojawił się nowy właściciel, który postanowił pozbyć się artystów za pomocą czynszu.

Zdecydowali więc, że rozbudują parterowy dom mamy Olgi na Żoliborzu. Rzecz nie była łatwa, bo modernistycznej kostki nie dało się, ot tak, powiększyć. Na szczęście zaprzyjaźniona architektka Małgorzata Sadowska-Sobczyk dokonała cudu i dobudowane piętro wygląda, jakby było tu od zawsze. Teraz mogli już przenieść wszystkie swoje kolekcje, czyli dużo dziwacznych przedmiotów, do których Olga i Tomek mają słabość. Znajomi wiedzą, że flaga NRD, automat z gumą do żucia czy podstawka do piwa – to dla nich najlepsze prezenty.

CZYTAJ WIĘCEJ: Zameczek dla dwojga

Najtrudniej było z podstawkami. Najpierw kilka tysięcy tekturowych kartoników musieli odkleić ze ścian starego mieszkania, a potem znaleźć dla nich miejsce w nowym. Tym razem postanowili zachować umiar i wytapetowali tylko jedną ścianę i sufit na klatce schodowej, pozostałe trafiły do pudeł. Dwadzieścia pięć lat temu taka nietypowa dekoracja zachwyciła gospodarzy w jakiejś knajpce we Francji. Ale na Żoliborzu zadziwia nie tylko tapeta z podstawek.

Znajdziemy tu także radiolę, którą zdobyli z likwidowanego Muzeum Propagandy, automat do czekolady, lampę – znak drogowy, figurkę sarenki przerobioną na półki (to dzieła syna) albo pomarańczowy porcelanowy serwis do herbaty z olimpiady w Moskwie z 1980 roku. To ulubiony kolor artystki. – Na studiach miałam zajęcia z psychofizjologii widzenia i zapamiętałam, że pomarańczowy dobrze wpływa na trawienie, na przepływ energii – śmieje się. Dlatego zawędrował do kuchni.

Jednak o charakterze żoliborskiego domu decydują przede wszystkim obrazy Olgi. To właściwie jedna wielka pracownia – nie ma tu pokoi (wyjątek zrobili dla sypialni swojej oraz syna) i artystka malując, jest jednocześnie w salonie, w kuchni i atelier. – Pracownia z mieszkaniem to sprawa skomplikowana.

CZYTAJ WIĘCEJ: Ogród Moneta w Giverny

Z jednej strony fajnie zacząć malować o północy, ale też czasami muszę się usunąć z pracą, bo panowie chcą obejrzeć mecz – opowiada. Okazuje się, że taka pracownia bywa też... niebezpieczna. Do legendy przeszła już historia, jak to Olga pochłonięta malowaniem nie zauważyła, że obiad poszedł z dymem.


Tekst: Małgorzata Czyńska
Stylizacja: Leszek Brzoza
Fotografie: Marek Szymański, katalogi aukcyjne

reklama