Marinus to prawdziwy Latający Holender. Skusiło go jednak nie morze, ale prowansalskie widoki. Obejrzał sto jedenaście domów, zanim znalazł ten wymarzony.

Szczęściarze, chciałoby się powiedzieć, ale tylko Ingrid i Marinus wiedzą, jak bardzo kręta była ta droga do szczęścia. Zanim trafili na wymarzony dom, obejrzeli sto dziesięć innych. Zajęło im to kilka lat. Gdyby nie miłość do Prowansji i Lazurowego Wybrzeża, pewnie poddaliby się już po zobaczeniu kilku.

Marinus, Holender, po raz pierwszy odwiedził południe Francji jako szesnastolatek. Od tego czasu nie wyobrażał sobie odpoczynku gdzie indziej. Wszystko przez te krajobrazy! Wspólnie ze znajomymi kupił dom w Eze na Lazurowym Wybrzeżu i powtarzał, że to mały raj na ziemi. Urocza wioska położona jest na urwisku – prawie pięćset metrów nad poziomem morza – i z tego też powodu zwana była przed wiekami „orlim gniazdem”. Z wykutych w skałach uliczek można podziwiać Morze Liguryjskie w dole. Bajka!

Marinus uzależnił się od takich pejzaży i marzył, że kiedyś przeniesie się tu na zawsze. W końcu odkupił od znajomych dom i z żoną Ingrid postanowili go rozbudować. Niestety, nie dostali zgody konserwatora zabytków i zaczęli szukać nowego miejsca. Tymczasem sto kilometrów dalej wystawił na sprzedaż posiadłość pewien miłośnik wszystkiego, co stare. Budował ją w latach 60. i włożył w to całe serce. Jeździł po Francji ciężarówką i skupował materiały z rozbiórek – stare drzwi, okna, belki, kafle. Potem sam wszystko zaprojektował.

To był właśnie sto jedenasty dom, który przyszli obejrzeć Ingrid i Marinus. – Miał duszę. Od wejścia czuło się, że zbudował go ktoś z miłości – wspominają. Kupili od ręki. Nie zmienili nic, zachowali nawet kolory. Jedyne, co ich zaskoczyło, to rzymskie kolumny w ogrodzie. Nie pasowały absolutnie do niczego. Całe szczęście, że ta wątpliwa ozdoba nie była zbyt mocno przytwierdzona. Wystarczyło zamówić trzech silnych mężczyzn z łomami oraz wywrotkę na gruz. Potem od sąsiadów dowiedzieli się, że przez pewien czas pomieszkiwał tu śpiewak operowy i w takiej scenerii uwielbiał występować dla gości.

– Ten dom był nam przeznaczony – śmieją się nowi właściciele. I chyba mają rację, bo Marinus też interesuje się historią sztuki i antykami. Raz w tygodniu wspólnie z żoną jedzie na zakupy do włoskiego przygranicznego miasteczka Bordighera. Na targu sprzedają tu, jak zapewnia Ingrid, najlepsze na świecie pomidory, a mieszkańcy wystawiają przed domami rzeczy, których już nie potrzebują. Trafiają się prawdziwe perełki!

– Za bezcen kupiliśmy stuletnie drzwi z sypialni pewnej majętnej staruszki, które potem zamontowaliśmy w sypialnianej szafie – wspomina gospodyni. Czy poprzedni właściciel mógł sobie wymarzyć lepszych następców?


Tekst i stylizacja: Tomasz Łuczak
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama