Czy mieszkanie pełne dzieł sztuki, białych kruków i antycznych mebli musi wyglądać tak jakby czas w nim stanął w miejscu? Nie musi! Wystarczy odrobina amarantu, szafir, pasy albo kratka.
Podobno Francja jest ojczyzną miłości. Kasia może to potwierdzić, bo rzeczywiście tam się zakochała. Dla Francisa została w Paryżu, chociaż wcześniej zarzekała się, że jak tylko zrobi dyplom w akademii Beaux Arts, od razu wraca do domu, czyli do Polski. Żeby sumiennie podtrzymywać rodzinne tradycje Lubicz-Głębockich.
Najsłynniejszym przodkiem Kasi był Adrian Głębocki, który w XIX wieku malował obrazy o tematyce religijnej na zamówienie polskich dworów i dla klasztoru w Częstochowie. Dzisiaj na akademiach sztuki robi się „na nim” doktoraty. Babcia Kasi – Zofia Głębocka-Horska, i mama – Bimali Horska-Zborowska, to malarki. Obie o dość skomplikowanych charakterach i życiorysach (babcia pięć razy wychodziła za mąż, mama dwa). Kasia ma w swoim polsko-francuskim mieszkaniu wiele dzieł ich pędzla i od czasu do czasu coś do kolekcji przybywa, bo Bimali wciąż jest bardzo twórcza.
Zanim Katarzyna pokochała Paryż – miasto artystów – przeżywała rozterki. Niespełna trzydzieści lat temu, tuż po maturze, rozpoczęła studia w tamtejszej akademii sztuki. – Na początku było okropnie, czułam się bardzo nieszczęśliwa – wspomina. – Żeby opłacić naukę, ciężko pracowałam, między innymi jako opiekunka do dzieci. Tęskniłam za domem. Byłam zdecydowana rzucić wszystko i wracać, ale mama błagała, żebym nie marnowała życiowej szansy i za wszelką cenę zrobiła dyplom. Posłuchałam.
Dziś Kasia pracuje w paryskim merostwie jako rysownik, jej mąż jest prawnikiem, a w wolnych chwilach śledzi wszelkie aukcje i nieustannie coś licytuje. Mają dzięki temu ciekawą kolekcję antyków, np. komodę i sekretarzyk z okresu regencji. Choć gospodyni uwielbia stare meble, uważa, że czasem potrzebny im „tusz nowoczesności”, jakieś wyjątkowe tkaniny czy orientalne kobierce.
Ostatnio kupiła amarantowe krzesła obite materiałem z najnowszej kolekcji Pierre’a Freya. – Zobacz, jak dodały energii – cieszy się. Do tego zasłony – czasem w paski, czasem w kratkę od Nobilisa, na kanapie eleganckie poduchy, na które poluje w najlepszych paryskich butikach, a na podłodze dywany, między innymi kazachskie. Kupuje je u zaprzyjaźnionego sprzedawcy w 7-ce – jednej z najelegantszych dzielnic Paryża. – I już salon nie wygląda jak z epoki – ucina.
W wytwornym mieszkaniu przy Rue des Ecoles, w sercu Paryża, jest wiele obrazów i to nie tylko tych rodzinnych. Gospodyni lubi zmieniać ich miejsca. Czasem korzystają na tym ulubione dzieła Francisa, zafascynowanego sztuką prekolumbijską – Majów i Olmeków, syryjską, egipską oraz rzadkimi tybetańskimi tankami.
– To takie zwijane obrazy, malowane na bawełnianym płótnie bardzo trwałymi farbami mineralnymi i roślinnymi oraz złotem i srebrem – wyjaśnia Kasia. Jej mąż od wielu lat kolekcjonuje też białe kruki – pierwsze wydania książek. Nic dziwnego, że ozdobą ich paryskiego mieszkania jest sporych rozmiarów biblioteka.
Edith Piaf śpiewała: „Je ne regrette rien”, czyli niczego nie żałuję. Kiedy patrzę na uśmiechniętą i zrelaksowaną Kasię, jestem pewna, że dawno już zapomniała o rozterkach sprzed lat, gdy chciała porzucić Francję i wracać do Warszawy. – Ale czasem tęsknię – przyznaje. – Myślę sobie wtedy, że fajnie byłoby wpaść gdzieś w Polsce do baru mlecznego na żurek z podrobami lub pomidorówkę... W końcu nie można żyć tylko sztuką – żartuje.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Joanna Siedlar
reklama