Marie ceni umiar, ale raz w roku pozwala sobie na szaleństwo. Po całym domu rozstawia świąteczne drzewka.
Moja mama zawsze powtarzała, że powinniśmy kupić samochód kempingowy, nie dom – śmieje się Marie. – Przedtem ciągle nas nosiło, zmienialiśmy ulice: miasta, a w końcu kraje. Mieszkaliśmy już nawet w Hollywood. Przez lata nie przyszło nam do głowy, żeby zostać gdzieś dłużej niż rok. Oboje z mężem uwielbiamy podróżować. Ja pracuję w reklamie, on jako konsultant IT – zajęcie znajdziemy wszędzie.
Ale ten dom to była miłość od pierwszego wejrzenia. Dwa lata temu, kiedy odwiedzali rodzinę w Belfaście, zobaczyli opuszczoną ruinkę podczas spaceru po okolicy. Marie uznała, że przywrócenie jej do życia mogłoby być przyjemnym wyzwaniem, bo od lat jej pasją była renowacja starych domów, które kupowali znajomi.
Wszystko zaczęło się, kiedy przyjaciółka odziedziczyła zabytkowy, kompletnie zniszczony dworek. Zwierzyła się jej, że choć jest piękny, będzie musiała go sprzedać, bo nie ma pieniędzy na taki wielki remont. Marie postanowiła pomóc. Szybko się okazało, że jest nie tylko świetnym kierownikiem budowy, ale i projektantką wnętrz. A w dodatku nie wydaje góry pieniędzy.
– To jedna z niewielu zalet kryzysu – zmusza nas do pomysłowości. Szukam praktycznych i niedrogich rozwiązań – to bardzo kreatywne zajęcie – przekonuje Marie. Kluczem do sukcesu jest oczywiście dobra ekipa remontowa. Ona taką zna – dla tych facetów nie ma rzeczy niemożliwych. Rzecz jasna, zajęli się też jej domem.
U Marie najważniejsza jest kuchnia, bo gotować lubi co najmniej tak samo, jak ratować stare domy, a znajomi także i w tym przypadku nie mogą się jej nachwalić. Dlatego tutaj wszystko, od blatów przez półki po krzesła, wyszukała sama. Sama też każdą rzecz pomalowała.
Kiedy gotuje, w domu pachnie rozmarynem, bazylią i tymiankiem, bo zioła i przyprawy to podstawa dań prowansalskich, które lubi najbardziej. Doskonale przygotowuje słynny sos aioli – gęstą masę z czosnku, gruboziarnistej soli, żółtek i oczywiście oliwy. Podaje go z warzywami, mięsem i rybami, a nawet z grzankami. Na Wigilię jak zawsze będzie z tuńczykiem. – U nas święta pachną nietypowo, jak wakacje w Prowansji – mówi jej mąż.
Marie uwielbia tradycyjne, czerwono-zielone dekoracje świąteczne, ale w nowym salonie wydały jej się jakoś nie na miejscu. – Wtedy pomyślałam: a właściwie dlaczego mamy mieć tylko jedną choinkę? – opowiada. Duża stanęła w salonie, mniejsza, właśnie czerwona, w kuchni, trzecia choinka jest w sypialni. – Boże Narodzenie to moja ulubiona pora roku – opowiada. – Przychodzi rodzina i przyjaciele na grzane wino i ciasteczka z lawendą, potem gramy w gry planszowe albo oglądamy stare filmy.
Ciekawe, dlaczego na wyprawy na koniec świata zupełnie nie mają już ochoty?
Tekst: Marie McMillen
Tłumaczenie: Małgorzata Rogala
Zdjęcia: Ashley Morrison/Chilli Media