XII-wieczną farmę Andrée Leblanc znalazłyśmy w... Brukseli. Tam na Rue de la Reine, w antykwariacie pełnym szlachetnie obdrapanych staroci kupiłyśmy lampę z resztek antycznej kolumny. Weronika poprosiła o przysłanie jej do Warszawy. A... Pologne... – roześmiała się sprzedawczyni. – Ta lampa przywędrowała tu od was!
O świcie do antykwariatu
Andrée Leblanc od dzieciństwa uwielbia starocie. Gotowa jest wstać przed świtem i przemierzyć setki kilometrów, by myszkować po pchlich targach. W ten sposób przez lata zdobywała różne przedmioty, których przeznaczenie zawsze ją ciekawiło. Odnawiała je, zmieniała, malowała. Tak odkryła w sobie duszę dekoratorki.
Jak to czasem bywa, pierwsze prace zlecili jej znajomi, którym spodobał się sposób, w jaki urządziła dom. Potem zaprojektowała i zaaranżowała wnętrza hotelu – jednego, drugiego, restauracji... Praca sprawiała jej ogromną przyjemność i tak ją wciągnęła, że ani się obejrzała, jak zgromadziła magazyn mebli i drobiazgów, którymi mogłaby obdzielić dziesiątki domów czy hoteli. Musiała więc otworzyć sklep ze swoją zbieraniną. Tak powstała galeria w jej rodzimej Brukseli, do której zajrzałam niedawno z córką.
Antyczne detale
Andrée dzieli pasję z mężem. W trakcie polowań na starocie dotarli kiedyś do dwunastowiecznej farmy obronnej, położonej zaledwie kwadrans jazdy samochodem z Lille. Była wielkim atelier, w którym naprawiano i magazynowano meble. Właściciel, historyk sztuki, odnowił ją niedawno, troskliwie zachowując antyczne detale i ducha czasu. Niestety, teraz musiał wszystko sprzedać.
Andrée nie miała wątpliwości, że kupi to gospodarstwo. Zakochała się od pierwszego wejrzenia w starych murach i fosie pełnej wody, które w minionych wiekach chroniły mieszkańców przed złodziejami kur. I od trzech lat jest szczęśliwą posiadaczką farmy. Razem z ukochanym mężem, dziećmi i psami znalazła tu wymarzony dom rodzinny. Jest też dosyć miejsca na galerię i atelier, gdzie zmęczone czasem i przeżyciami meble oraz drobiazgi zdobywają nowy blask.
Nowe życie starych przedmiotów
W części starej farmy powstał okazały warsztat, a w nim pod dowództwem Andrée dzieją się najprawdziwsze cuda. Tu nogi od starej wanny stają się szykownymi lampami, smętne stoły dostają rumieńców, a szafy nowy makijaż, który czyni je prawdziwymi pięknościami. Ma w tym spore zasługi pan Edward spod Lublina, którego Andrée nazywa jednym z największych skarbów, jakie ostatnio udało jej się znaleźć.
Rok temu, w Alzacji, na święcie po winobraniu u rodziny męża kuzyn nieopatrznie pochwalił się zręcznym stolarzem. Andrée nie byłaby sobą, gdyby natychmiast nie sprawdziła tej wiadomości. Odkryła, że „złota rączka” to bystry trzydziestolatek, nieźle mówiący po francusku, absolwent technikum plastycznego i prawdziwy artysta.
Polski rodowód
Dziś Andrée ma więcej czasu na poszukiwania i projektowanie, bo Edward bez trudu podchwytuje i realizuje jej pomysły. Stąd czasem w galerii domowej na farmie lub w brukselskim brocante pojawiają się przedmioty o polskim rodowodzie. Stolarz skutecznie zarażony pasją szefowej żadnej staroci już teraz nie przepuści.
Farma jest przykładem tego, co właścicielka lubi najbardziej, Nie znajdziemy tu rzeczy, które zdarza się mieć sąsiadom – wszystkie przedmioty są niepowtarzalne, wyjątkowe i harmonijnie dopełniają kompozycji, stają się jej częścią. Bo w domu Andrée każdy pokój jest zupełnie innym obrazem. Od czasu do czasu chętnie w nich coś przestawia. Bawi ją to, że zależnie od pomysłu i przypływu twórczej weny może nadawać przedmiotom nowe przeznaczenie i rolę.
Najważniejsze jest to, by widać w nich było szlachetny upływ czasu, który każdą rzecz czyni niepowtarzalną i bezcenną.
Tekst: Marianne Bellens
Tłumaczenie: Blanka Kleszcz
Fotografie: Bieke Claessens/Inside/East News