Andrzej to człowiek orkiestra. Maluje, rzeźbi, urządza domy, świetnie gotuje. Sam robi farby z naturalnych pigmentów, na podłodze ma beton zmieszany z marmurowym pyłem, a o jego jagnięcinie w smardzach krążą legendy.
Andrzej Pietrzyk bliski jest miłośnikom sztuki we Francji czy w Austrii. W Polsce to artysta prawie nieznany. Studiował rzeźbę na ASP w Petersburgu – na pracę dyplomową wybrał... Ignacego Paderewskiego. Była to pierwsza po wojnie rzeźba pomnikowa tego kompozytora i polityka. W chylącym się ku upadkowi ZSRR odebrano ją jako prowokację. Potem wyjechał na stypendium francuskiego rządu i na kilka lat został w Paryżu.
Od dziecka uwielbiał wszystko, co francuskie, kolegom na podwórku powtarzał zdania zasłyszane we francuskim radiu, nic z nich nie rozumiejąc. Po drodze był jeszcze Berlin, aż trafił do Linzu. Jak na artystę nietypowo. Wszystko przez kobietę i choć tamta historia to już przeszłość, artysta w Austrii pozostał.
Mieszka i pracuje w lofcie, w którym kiedyś mieścił się skład farb. To tutaj powstają ogromnych rozmiarów rzeźby i płótna. Artysta skupia się na człowieku i jego relacjach z innymi – ze światem, przeznaczeniem i Bogiem. Ostatnio pracuje nad cyklem „Dreaming” i „La tete noire” – są to olbrzymich rozmiarów głowy, w których mogłyby się zmieścić nawet trzy osoby.
Na płótnie znalazły się już m.in. „J’aime l’eternel” (Kocham Wieczność) – abstrakcje mistyczne w niebieskiej tonacji, oraz „Les grandes lignes” (Wielkie Linie), seria przedstawiająca dokonania nieprzeciętnych ludzi za pomocą linii. A wszystko zaczęło się od fascynacji biografią Napoleona. Stosuje różne techniki, często własnego pomysłu, postarza faktury i niczym alchemik wytwarza farby, które jego obrazom nadają niepowtarzalny blask i metaliczność.
Z artystycznym rozmachem Andrzej urządza też domy. Gdy przez jakiś czas pracował jako projektant, wymyślił dla klienta podłogę i żeby ten zobaczył, jaki będzie efekt końcowy, położył ją we własnym lofcie. To bardzo efektowny polerowany beton z pyłem marmurowym, barwiony naturalnymi pigmentami. Ciekawy jest też portal ze stali nierdzewnej. W kuchni ma betonowy blat i tafle szkła zamiast kafelków.
Wśród przyjaciół słynie również z talentu kulinarnego. Przygotowuje prawdziwe uczty dla podniebienia – dania kuchni całego świata: włoskiej i francuskiej, tajskiej i chińskiej, ale także własne wariacje. Jedną z ulubionych potraw jest gicz jagnięca w smardzach. Jak zapewniają znajmoni – palce lizać! Poza sztuką i kuchnią ma słabość do pewnej czarnej damy o imieniu Anikusza, rosyjskiego teriera, bez którego nigdzie się nie rusza.
Razem podróżują do Carrary po marmur, na Korsykę wypocząć i do Jędrzejowa, do rodziców na święta. Rosyjskie imię suki to wspomnienie ze studiów w Petersburgu. Andrzej był tam ulubieńcem słynnego profesora Michaiła Konstantynowicza Anikuszyna. Mógł u niego studiować jako jeden z nielicznych cudzoziemców.
Tekst: Tomasz Łuczak
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar
reklama