Przyjaciele Katarzyny i Rafała nie mogą się nadziwić, jak mały parterowy domek można zamienić w słoneczną willę z tajemniczymi kątami i dwoma... pępkami świata.
Oglądam przestronny, jasny dom pełen zieleni i nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno były tu klaustrofobiczne klitki z małymi okienkami. Ten magiczny zakątek oddzielony jest od reszty świata zwartym szpalerem iglaków, róż i hortensji. Nic dziwnego, że gospodarze nie używają firanek, szkoda pięknych widoków i za dnia, i wieczorem. Po zmroku ogród wygląda równie atrakcyjnie, bo jest podświetlony.
Zieleń była tu od zawsze, Katarzyna ją uwielbia. Ogród to jej hobby, odpoczynek po pracy. Chociaż dojeżdża codziennie do Warszawy, znajduje czas na pielęgnowanie wymagających bugenwilli czy oleandrów.
Anna Bielecka i Piotr Walkowiak z warszawskiej pracowni architektonicznej ADD, którzy stworzyli na nowo to miejsce, lubią domy z tajemnicą. Lubią też długie widoki, jak je nazywają. Powiększają, porządkują. Podobny efekt dają pokoje zaprojektowane w amfiladzie. Dom nie odsłania od razu wszystkich zakamarków, można po nim spacerować i powoli odnajdywać ciekawe kąty. Właśnie do takiego pomysłu architekci przekonali gospodarzy. Rozbili ściany, poprzesuwali i powiększyli okna, żeby wpuścić światło. Otworzyli salon na taras. Zrobili przesuwane szklane tafle i zaprosili zieleń. Białe ściany, do tego dębowa bielona podłoga. Od razu zrobiło się jasno, a willa dostała coś, czego jej brakowało – oddech. – Niewiele zostawiliśmy z dawnego domu – przyznaje Anna Bielecka. – Zrobiliśmy rewolucję. Ale teraz na 140 metrach mieści się 60-metrowy salon, trzy sypialnie z łazienkami, a nawet pokoik dla niani, bo jeden z synów jest maluchem. A mimo to czuje się przestrzeń.
Jedna oranżeria była. – Taki pępek świata, ulubione miejsce i gości, i domowników. Anna Bielecka doszła do wniosku, że skoro wszyscy tak tę werandę cenią, warto zrobić drugą, i znalazła dla niej dość nietypowe miejsce – kuchnię. Gospodyni spędza w niej dużo czasu, bo lubi pitrasić. Pomysł był taki, żeby mogła sobie usiąść w przeszklonym pokoju, poczytać, wypić kawę, a przy okazji mieć na oku piekarnik (konkretnie trzy, a jeden olbrzymi, w amerykańskim stylu, w którym zmieści się wielki indyk). Miało to być także miejsce śniadaniowe. Stało się inaczej… Powstał drugi pępek świata. Wszyscy tam teraz przesiadują. – Zaprojektowałam dębowe meble kuchenne, nowoczesne, ale takie, żeby pasowały do starego stołu. Dodałam do tego trochę dizajnu: przejrzyste krzesła firmy Kartell, miedziane lampy z Riviera Maison, i powstał uroczy zakątek – Anna Bielecka nie kryje zadowolenia. – Dzięki rozsuwanym taflom gotować można niemal w ogrodzie i od razu biesiadować.
Mieszanie starego z nowym (ale i upraszczanie) jest znakiem firmowym Anny. – Przedmioty nie mogą rozpraszać, powinny być tłem. Ale szanuję przyzwyczajenia. Ulubione rzeczy, pamiątki, obrazy. Czasem dobieram im inny kontekst. Weźmy ten stół w kuchni, mieszczański, ciężki, a wokół leciutkie plastikowe foteliki. Albo stara biblioteka obudowana nowymi półkami, a nad masywnymi stołami w jadalni zwiewne lampy Ingo Maurera czy żyrandol z macicy perłowej Vernera Pantona w salonie. Taki nowoczesny eklektyzm. Dom musi przeżyć rozmaite mody. Musi być uniwersalny.
I kolejny znak firmowy: niewiele mebli. Żeby można było tę odzyskaną przestrzeń poczuć, delektować się nią. – Wbudowaliśmy szafy w ściany, parapety w pokojach dzieci są jednocześnie blatami, na których mieszczą się i książki do szkoły, i wszelkie skarby, jakie gromadzą chłopcy – mówi Anna Bielecka. – Lubię tak zrobić wnętrze, żeby w ogóle nie było widać, że w nim byłam – dodaje.
Katarzyna, Rafał i dwóch synów czują się tu wyśmienicie. A Anna jest zawsze mile widzianym gościem. Bo czy mogli nie zaprzyjaźnić się z architektem, który tak dobrze poznał ich upodobania? Dom wygląda teraz pięknie, a oni mają zaciszną i wygodną przystań.
Tekst: Anna Ozdowska
Stylizacja: Dorota Cybis
Fotografie: Hanna Długosz