Gdyby nie słabość do antyków, Hanna i Andrzej pewnie do dziś mieszkaliby w starym domu, a podwarszawskim Zalesiem zachwycali się jedynie podczas rowerowych wycieczek.

Hanna nie tylko świetnie zna się na rzeczach z duszą, ale wypatrzy je w najbardziej nietypowych miejscach. W pewnej restauracji zauważyła na przykład, że kelnerski stolik to przecudna toaletka – po kilku tygodniach była jej. Innym razem u zegarmistrza wypatrzyła kredens, w którym przechowywano części od zegarów (dziś stoi w jadalni). – Drewno było w katastrofalnym stanie, ale mebel miał oryginalne, świetnie zachowane kryształowe szybki, lustro i okucia, więc namówiłam właściciela, żeby mi go sprzedał – wspomina.

Kolekcja Hani to jednak nie tylko meble. Chętnie kupuje też zegary. – Kojarzą się z przemijaniem, więc niekoniecznie cieszą. Ale dla mnie dom bez zegarów jest martwy – opowiada. Pierwszy dostała od wujka z okazji zdanej matury, potem wspierana przez rodzinę sama rozpoczęła poszukiwania. Potrafiła pojechać po kolejny okaz nawet kilkaset kilometrów. Tak jak wtedy, gdy kuzynka odkryła w Krakowie austriacki zegar z neobarokowymi kolumienkami. – U nas w domu jest taka prawidłowość, że kiedy wyjeżdżam bez żony na narty w moje rodzinne strony, do Zakopanego, zawsze po powrocie zastaję nowy zegar – śmieje się Andrzej.

Antyków wciąż przybywało i w końcu część trafiła do piwnicy. – Żartowaliśmy, że kiedyś kupimy im większy dom – wspominają właściciele. Aż pewnej soboty, jak w każdy pogodny weekend, zapakowali rowery na dach samochodu i pojechali do przyjaciół w okolice Zalesia Górnego. Tego dnia oprócz koszy pełnych śliwek i gruszek z wyprawy przywieźli jeszcze… nowy dom. – Zawsze zazdrościliśmy znajomym, że mieszkają w Zalesiu, bo można się tu poczuć jak na nieustających wakacjach – opowiada pani Hanna. – Wracając, zobaczyliśmy cudną działkę, a na płocie informację, że jest do kupienia. Nasz zaleski znajomy jest architektem, więc od razu naszkicował projekt domu i sprawa została przesądzona.

Dom powstał w dwa miesiące, dwa lata zajęło wykończenie, bo nie tylko antyki są tu dziełami sztuki. Podłoga, według pomysłu gospodyni, to polerowany gres z kwadracikami ręcznie wycinanymi z marmuru (emperador). Freski (nad kominkiem czara z ogniem, symbol domowego ogniska i rogi obfitości w kuchni) miały przypominać te sprzed stu lat, więc każdy kwiatek, każdy listek był po namalowaniu przecierany i odpowiednio patynowany. Schody zrobiono z marmuru rosa portobello – płyty ułożono od najjaśniejszej do ciemnoróżowej. A barierki wykute zostały na zamówienie przez kowala tak, żeby pasowały do żyrandola w salonie, znalezionego przez panią Hannę w jakiejś stodole.

Teraz gospodarze mieszkają jak marzyli i na swoje ulubione zagraniczne wojaże wybierają się tylko wtedy, gdy w Polsce jest ponuro. Latem siedzą w domu, bo przecież żyje im się tu jak na wakacjach.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Radosław Wojnar

reklama