Związek między obrazami a domem bywa skomplikowany. Stefan Gierowski, malarz i profesor warszawskiej ASP, porzucił miasto, żeby jego płótnom było wygodnie.

Każdy potrzebuje miejsca, do którego może wrócić, jakiegoś pięknego domu albo zwykłych dwóch pokoi – podkreśla profesor.  Sam mieszka w domu z ogrodem, do którego przeprowadził się specjalnie dla obrazów. – Gdybym miał te dwa pokoje, byłby przynajmniej święty spokój i mniej sprzątania – dodaje ze śmiechem.

Artysta przez wiele lat mieszkał w okolicach Łazienek Królewskich, pracownię miał na Woli. Żył życiem miasta i przeprowadzka pod Warszawę była pewnym wyzwaniem. – Na początku nie mogłem się przyzwyczaić do tego świeżego powietrza – żartuje. Jednak wizja „domu dla obrazów” zwyciężyła uprzedzenia.

Do niezbyt wielkiego budynku z lat 20. dobudowano skrzydło, z tyłu zaś całą ogromną pracownię z wysokimi oknami i przezroczystą kopułą w suficie. Profesor Gierowski musiał nawet hamować zapędy projektanta, który chciał zrobić okna z każdej strony pomieszczenia. A przecież – co logiczne w domu pełnym obrazów – jemu była potrzebna przede wszystkim ściana!

U Stefana Gierowskiego płótna wiszą nieomal wszędzie: od hallu przy wejściu, przez jadalnię, po kolejne pokoje i korytarze. W pracowni leżą grzecznie na wysokich stojakach. Jak zastrzega profesor, to nie jest kolekcja jego prac. Raczej – zbiór obrazów, z którymi nigdy nie chciał się rozstać, bo dokumentują nie tylko jego myśli i uczucia, ale też spotkania, ludzi i różne sytuacje.

– Ten dom jest dla tych obrazów, a one są dla niego – wyjaśnia. Dwa z nich, wiszące blisko wejścia, namalował nawet specjalnie z myślą o tych właśnie ścianach. – Ostatni raz malowałem tak pod konkretne miejsce jeszcze w latach 60. – wspomina. Powstał wtedy obraz na zamówienie sklepu muzycznego. Gdy po pewnym czasie zrobiono w nim remanent, zmieniono wystrój, płótno zniknęło w pomroce dziejów. – Jeśli ktoś je wtedy znalazł i zachował, mógłby się teraz nieźle obłowić – śmieje się malarz.

Krytycy, obserwując jak zmienia się jego sztuka, zawsze mówili o nim jako o znakomitym koloryście. On sam podchodzi do tematu żartobliwie. – Czasem myślę sobie, że cały ten mój kolor to jedna wielka lipa – mówi z nie do końca poważnym wyrazem twarzy, gdy oglądamy jego najnowsze prace. – W końcu każdy człowiek inaczej widzi barwy, nie czuje ich tak samo jak malarz. Chwilę potem, już zupełnie na serio, wdaje się w dłuższy wykład na temat natury koloru. Dają znać lata spędzone na wkładaniu tych prawd do głów studentom Akademii.

– Obrazów nie można oglądać w biegu – podsumowuje swój wywód profesor. Płótno prowokuje do przemyśleń, dlatego też obraz powinien wisieć na ścianie. Tak, żeby pasował do miejsca, w którym się znajduje. Obrazy Stefana Gierowskiego mają takie swoje miejsce na ziemi. Tak samo jak ich twórca.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Leszek Brzoza, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Galeria Zderzak

reklama