Jakby zleciały się z całej okolicy i obsiadły pracownię. Mają różne dzioby, jedne są grubsze, inne drobne, ale bez wyjątku poczciwe – ceramiczne ptaki Ewy i Jacka Budzowskich.

Pierwszy ptaszek, którego ulepiłam, nie wyglądał dobrze. Potem drążyłam temat i każdy następny był lepszy – opowiada Ewa o tym, jak dwie kulki gliny powoli nabierały właściwych proporcji. Zaczęła je robić, gdy synek Igor skończył dziewięć miesięcy. Więc zgłębia problem od sześciu lat. Kiedyś znajomi dzwonili z prośbą, aby zrobić ptaszka, ale na przykład z dłuższym ogonem. Teraz bazuje na dziesięciu wzorach i koniec. Przyznaje, że to skrzydlate towarzystwo trochę ją nudzi, pozwala jednak spokojnie żyć.

Od czasu do czasu Ewa przerzuca się więc na anioły i jednorożce. Podobają się, sprzedają, ale i tak pierwszą pozycję listy przebojów Budzowskich niezmiennie okupują ptaki. A tworzą przecież jeszcze ceramiczne mebelki, aniele skrzydła, podstawki, kolumny stylizowane na rzymskie i kafle. Jacek z kolei lepi „formy przemysłowe” – proste naczynia nawiązujące do kultury Wschodu. Wielkim sentymentem darzy też liście. – Już od dawna robimy talerze, miski oraz meble z tym motywem, który gdzieś wisiał w powietrzu i pewnego dnia się objawił.

Budzowscy mają pracownię niedaleko Krakowa, w Myślenicach. Pracują jak w biurze, do szesnastej. Potem pada ulubione zdanie synka: „weź ich do domu”. Nieraz któreś z nich tak mówi, jeśli zostaje dłużej, by coś tam sobie polepić. Mały, kiedy jeszcze niewiele rozumiał, w mig zakodował znaczenie tego zdania. W soboty i niedziele rezerwują czas tylko dla rodziny, nawet gdyby przyszło jakieś intratne zamówienie na poniedziałek.

Wtedy na ich bajkowej działce łagodnie opadającej ku Zalewowi Dobczyckiemu budzi się życie towarzyskie. Wokół drewnianego domu w kolorze śliwki rosną stare jabłonki. Jest mnóstwo miejsca. Pociechy mogą się wybiegać, a dorośli pogadać przy ognisku czy grillu. To nad tym zalewem Ewa i Jacek się poznali. – Potem urodziła się Nadia – mówi Ewa, ściszając głos. – Chciała być pisarką, ale od kiedy zginęła jej pierwsza książka, pokochała aktorstwo.

Dwa lata później mieliśmy Igora. Jest „bardziej myślicielem”, ale szykuje się do zawodu kucharza. Stary dom we wsi Brzączowice, gdzie Budzowscy mieszkają, kupili rodzice Jacka w latach dziewięćdziesiątych. Osiemdziesiąt metrów na parterze i strych, na którym latem urządzają sypialnię. Przeprowadzili się tu po ślubie i zaczęli remont, bo budynek był podniszczony i zdecydowanie letniskowy. Meble to zbieranina z tych cięższych czasów.

Łóżko Jacek znalazł w Lanckoronie za sto złotych, witrażową lampę i stolik dostali, trochę mebli sami zrobili. Centralnego nie macie, a decydujecie się na drugie dziecko – pukali się w głowę znajomi. A oni wciąż palą w kozie, z czasem głosy na temat groźby zaczadzenia umilkły. – Nas nie bierze wielkie miasto – wyznaje Ewa. – Tu, we czwórkę, jesteśmy szczęśliwi.


Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: Mariusz Purta, Małgorzata Sałyga

reklama