Kiedy Bożena i Marcin wyprowadzali się pod Warszawę, wszystko było smutne, bezbarwne.
Zaczęli więc koloryzować.
Szalone naszyjniki Bożeny Wiślickiej i Marcina Witkowskiego, z paciorków wypalanych jak majolika, noszą Dunki, Angielki, Niemki. – Polki nie są jeszcze gotowe na duże, dziwne owocowo-warzywne eksperymenty. Może nie wytrzymują surowych spojrzeń przechodniów? – zastanawia się Bożena. Robią korale w kształcie brukselek i sznury klasycznych pereł przerwane nagle jedną gigantyczną truskawką. Ale dziwi nie tylko ich biżuteria, także dom, to, jak mieszkają.
Kiedy wyprowadzali się pod Warszawę, wszystko było smutne, bezbarwne. Zaczęli więc koloryzować. Pojawiły się niebieskie belki na suficie, złote zdobienia, kratki i cytrusowe cętki na tapetach. Aż raz odwiedził ich sąsiad, zaprzyjaźniony z poprzednim właścicielem i krzyknął: – Ojej, a kiedyś tutaj tak ładnie było! Bożena i Marcin widzą to na szczęście inaczej:
– My kipimy kolorami. Coraz częściej doceniamy brak artystycznego wykształcenia, bo szkoła tępi nieokiełznaną wyobraźnię. Niestety, innym ten barwny świat nie zawsze odpowiada – śmieją się.
Przygoda Bożeny z ceramiką zaczęła się dwadzieścia sześć lat temu, kiedy bez powodzenia wystartowała na ASP. Ostatecznie skończyła bibliotekoznawstwo i przypadkiem trafiła na warsztaty ceramiczne. Tam znalazła pracę. – Szybko założyłam własną pracownię, dźwigałam worki z gliną, wyrabiałam ją i uczyłam się na błędach. Wtedy właśnie spotkałam Marcina. Nie mógł patrzeć, jak ciężko pracuję, zaczął pomagać. Z gliną nie miał wcześniej do czynienia – wspomina.
Dziś wspólnie wymyślają nowe wzory. Glinę przygotowują ręcznie, długo, czasem nawet tydzień. Opiekują się nią jak dzieckiem. Doglądają, pielęgnują, okrywają. Marcin lepi, a Bożena dekoruje. Swoje miejsce znaleźli w Sierzchowie pod Warszawą. Dom był zlepkiem dziwnych pomieszczeń, bo jak to w PRL-u bywało każdy nowy właściciel, który jakimś cudem zdobył cegły, cement czy drewno, coś dobudowywał. Część z drewnianym gankiem zostawili dla siebie, resztę przerobili na pracownię-galerię.
Zaczynali w latach 90., czyli wtedy, kiedy artyści musieli pójść na kompromis, by się utrzymać. Marzyli o sztuce, zdecydowali się na wzornictwo użytkowe. – Ale coś z tych marzeń w naszych pracach zostało. Czasem ludzie zaglądający do galerii pytają, do czego niektóre przedmioty służą, wtedy odpowiadamy, że do niczego – śmieje się Bożena. Robią dowcipne formy geometryczne – misy, wazony, czajniki, koty, ryby. Bożena maluje też obrazy i własne tapety. Kochają zbierać i przetwarzać. – Przypadkowe i zużyte rzeczy, jak materiały z lumpeksów, to dla mnie niewyczerpane źródło inspiracji. Kupuję stare szlafroki, sukienki, bluzy po to, by je rozpruć lub uciąć rękawy, zaszyć albo tylko spiąć agrafką – opowiada. Tak powstają powłoczki na poduszki, narzuty, obrusy. Oczywiście bajecznie kolorowe.
Wiadomość z ostatniej chwili: w Sierzchowie prawdziwa rewolucja. Najnowsze prace Bożeny i Marcina są białe, jedynie poszkliwione. Ale może to tylko chwilowa cisza przed kolejną burzą – burzą kolorów?
Tekst: Sylwia Urbańska
Fotografie i stylizacja: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta
Kontakt z artystami: Bożena Wiślicka, Marcin Witkowski, www.bmw.art.pl