Gdyby Kasia i Michał nie mieli czwórki dzieci, pewnie nigdy nie szukaliby większego domu, nie trafili do Józefowa i nie zachwycili się letniskami w stylu Andriollego.
Przed Józefowem był Miedzeszyn. Prawie po sąsiedzku. – Mieliśmy fajny dom, ale za mały – wyjaśnia Katarzyna. – Jesteśmy dużą rodziną. Nas dwoje, czwórka dzieci i mój tata. Na dwustu metrach przy tylu osobach trudno było o spokojny kąt, a wiadomo, że nawet w najbardziej kochającej się rodzinie czasem każdy musi odpocząć i pobyć sam ze sobą. Zdecydowaliśmy, że trzeba znaleźć coś nowego, większego albo jeszcze lepiej zbudować – taki dom na własną miarę.
Okazja trafiła się w Józefowie. Działka niewielka, za to piękna, porośnięta sosnami. W dodatku ze starym domem w charakterystycznym dla Otwocka i okolic stylu świdermajer.
Wszystko zaczęło się pod koniec XIX wieku. To wtedy zbudowano Nadwiślańską Linię Kolejową, która połączyła Warszawę z Międzylesiem, Aninem, Wawrem, Otwockiem i Celestynowem. Łatwy dojazd, sosnowe lasy na malowniczym prawym brzegu Wisły i uzdrowiskowy mikroklimat sprawiły, że na lato ściągała tu cała stolica. Uroki podwarszawskiej prowincji poza wszelkiej maści hrabiami, pułkownikami, kupcami i przemysłowcami zwabiły też znanego rysownika Michała Andriollego, który w 1880 roku w Otwocku wybudował dla siebie willę łączącą lekką formę mazowieckiego drewniaka z ornamentyką rosyjskich daczy i elementami architektury włoskiej z alpejskich schronisk. Tak się spodobała, że z miejsca znalazła wielu naśladowców.
Do jednego z takich właśnie, ponadstuletnich domów trafili Kasia i Michał. – Zachwyciły nas drewniane ażurowe zdobienia, szpiczaste zwieńczenia dachów, przeszklone werandy i ganeczki. Spacerując po okolicy, coraz uważniej przyglądaliśmy się bajkowym świdermajerom. Podziwialiśmy i te pięknie zachowane, i nowe. Chcieliśmy w podobnym zamieszkać!
Ten, który stał u nas, był za mały i musieliśmy zbudować nowy. Ale czy w dzisiejszych czasach ktoś projektuje jeszcze takie domy? Pewien znajomy podpowiedział, że w szkole, do której chodzą ich dzieci, jeden z rodziców jest architektem. Poszli więc do niego po radę. Gdy Marek Przepiórka usłyszał, jak nieśmiało rzucili między wierszami, że marzy im się świdermajer, oczy mu rozbłysły. Okazało się, że domy w tym stylu to jego pasja. – I chociaż miał mnóstwo pracy, wcisnął nas między swoje terminy – śmieje się Katarzyna.
Najpierw dom miał być obłożony ciemnym palisandrem, do tego antracytowe okna i duża, przeszklona weranda. Oczywiście z mnóstwem „świdermajerowskich” koronkowych podrzeźbień. – Projekt piękny, ale coś nie grało. Nie chciałam ciemnych okien. Leśna działka, choć pełna uroku, zawsze jest zacieniona. Wiedziałam, że w mrocznym domu, jesienią, a najdalej zimą oszaleję – żartuje Katarzyna. – W końcu jednak Marek zgodził się na białe okna i prace ruszyły.
Wnętrza zaprojektowali w myśl zasady: dla każdego własny kąt. Ogromna dwudziestometrowa kuchnia jest dla wszystkich. Dół, czyli jadalnia z salonem, to królestwo dorosłych. Na górze z kolei, gdzie oprócz sypialni zmieścili też świetlicę, rządzą dzieci.
Pokoje urządzali sami – jest tu trochę mebli starych, trochę zrobionych na zamówienie, jest klasyka i country. – Taki styl – mówi Kasia. – Nie wymaga nadmiernej dbałości o porządek. Porozrzucane przedmioty dodają mu charakteru. Wyglądają, jakby tak właśnie miało być. Bo przecież dom jest do mieszkania, a nie do sprzątania.
Tekst i stylizacja: Aldona Bejnarowicz
Fotografie: Piotr Gęsicki