Styl postępowej babci – mówią znajomi o mieszkaniu Anki i zachwycają się czeczotowymi meblami. Są takie jak przed laty – rude, na wysoki połysk.
Anka i Adam mieli spore wymagania. Szukali dużego mieszkania dla siebie i trójki dzieci. Ponieważ często wyjeżdżają, nie chcieli być więźniami domu pod miastem. Marzyli raczej o kameralnym budynku wśród zieleni, koniecznie na Ursynowie, bo z tą warszawską dzielnicą są związani od lat. Kiedy stracili nadzieję, że coś przypadnie im do gustu, pewien deweloper zaproponował obejrzenie dwóch sąsiadujących mieszkań. Miały po siedemdziesiąt kilka metrów i można je było połączyć. I tak kupili apartament z oknami na cztery strony świata. Widok? Akurat przesłonięty był foliami, bo budynek tynkowano, ale zapowiadał się ciekawie.
– Jestem architektką z polecenia – śmieje się Iza Rydygier, która wcześniej projektowała dom dla przyjaciół Anki i Adama. Kiedy do mieszkania weszła po raz pierwszy, nie była zachwycona, ale też zazwyczaj nie sugeruje się tym, co zastanie. Zaczęła od rozmów z właścicielami. Anka marzyła o szafie w każdym pokoju, opowiadała też, że nie przepada za zdecydowanymi kolorami i ceni szlachetne materiały. Chciała coś artdecowskiego, ale nie ciężkiego. Architektka wszystkie te pomysły narysowała w 3D. Jako główny akcent pojawił się materiał charakterystyczny dla tego stylu – czeczota. – Zdecydowałyśmy się na drewno brzozowe wybarwione na wpadający w pomarańcz kolor. Gdyby było blade, wyszłaby nam IKEA – mówi architektka. Czeczotowe są stół, komoda, serwantka z kryształowymi lustrami, nawet przesuwne drzwi – wszystko zaprojektowane do tego mieszkania. Wykonaniem zajął się Marek Bukowski, stolarz z Ełku. – To była praca! – dziewczyny nie mogą wyjść z podziwu. – Listki forniru miały nieraz po 30 na 30 cm, trzeba było je pięknie przykleić i zalać lakierem.
Anka najbardziej obawiała się, jak wyjdzie półokrągła konsolka do holu, bo mebelek był skomplikowany, z drewna, kamienia i kryształowego szkła, robiło go aż trzech fachowców. – Kiedy panowie skończyli montaż, miałam łzy w oczach, bo taka była piękna – wspomina. Natomiast Iza od razu wiedziała, że wszystko się uda. Zazwyczaj unika decyzji ryzykownych i ma sporo sprawdzonych rozwiązań. Na przykład gdy projektuje kuchnię stylową, wie, jakie frezy ładnie wyjdą na drzwiczkach. Często planuje prześwity, wtedy mieszkanie wydaje się większe. Uważa, że książki, które zresztą uwielbia, lepiej schować za nieprzezroczystymi drzwiami. Że mieszkanie można zepsuć, kupując brzydkie krzesła.
Kiedy wszystko było gotowe, dziewczyny szukały jeszcze obrazu do jadalni. Iza myślała o Stanisławie Fijałkowskim, ale trudno go kupić, ceny też są z wyższej półki. Wtedy Anka wypatrzyła idealne „Gniazdo” Wiesława Szamockiego. Można było zapraszać gości.
Najwięcej emocji wśród znajomych wzbudza oczywiście czeczota, bo nikt takiej nie ma. – Wszyscy mieszkają nowocześnie albo po skandynawsku. O naszym mieszkaniu mówią, że to styl postępowej babci – śmieje się Anka. – Czujemy się tu wspaniale. I proszę popatrzeć na widok. Czubki drzew i najstarsze budynki Ursynowa.
Architektka: Izabela Rydygier
Nie przywiązuje się do konkretnych stylów, nie patrzy na modę. Intuicyjnie wie, co będzie odpowiednie dla osoby, dla której tworzy projekt. Ceni bezpośrednią współpracę i dobrą, bezstresową atmosferę. Zauważa, że osobom na co dzień niezwiązanym z projektowaniem czasem trudno nazwać swoje potrzeby i wyobrażenia, wybrać coś z nadmiaru możliwości. Ubranie tego całego „bałaganu” i marzeń w najlepszą formę to jej zadanie.
Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Marcin Grabowiecki
Stylizacja: Katarzyna Sawicka