To było czyste szaleństwo, kiedy Monika zrobiła z domu showroom. Codziennie rano, zaraz po wyprawieniu córek do szkoły, biegła po odkurzacz i zaczynała porządki. Mieszkanie musiało lśnić, zanim pierwsza klientka zadzwoni do drzwi. Ale właśnie domowa atmosfera wyróżniała Meubles de Charme, firmę z francuskimi meblami, spośród zwykłych salonów wnętrzarskich, dlatego klientki lubiły tu wracać.

W końcu Monika mogła sobie pozwolić na przeniesienie showroomu do starej kamienicy na warszawskiej Saskiej Kępie. Rodzina odetchnęła z ulgą. Mąż, jedenastoletnia Alexandra i sześcioletnia Clara mieli teraz całe 120 metrów kwadratowych dla siebie. Plus prawie drugie tyle tarasu, który okala mieszkanie położone na ostatnim piętrze apartamentowca w Wawrze. Wychodząc z sypialni, tarasem można przejść do kuchni, łazienki i pokoju dzieci. Przy ładnej pogodzie rodzina urzęduje na zewnątrz, najchętniej w letniej jadalni, jak nazywają kuchenną część tarasu.

Wnętrze nadal wygląda jak wizytówka Meubles de Charme, bo urządzone jest od A do Z meblami i dodatkami, które Monika sprowadza z Francji. To tam odkryła w sobie żyłkę do aranżacji wnętrz. Wcześniej uczyła włoskiego, bo z wykształcenia jest italianistką. – Marzył mi się śniady Sycylijczyk za męża, ale zamiast w Filippo zakochałam się w Philippie – śmieje się. Wyszła za Bretończyka. We Francji spędzili sporo czasu, co roku na cały sierpień wyjeżdżają w rodzinne strony męża, które Monika zna już jak własną kieszeń.

– Miałam okazję bywać w wielu domach, od apartamentów w cieniu wieży Eiffla po wiejskie posiadłości. I wszędzie podziwiałam nieprawdopodobną odwagę czy też wrodzoną nonszalancję, z jaką Francuzi łączą style, wzory, kolory. Nowoczesnymi tkaninami zdobią zabytkowe wnętrza, antyczne meble przemalowują na śmiałe kolory, stare niepozorne krzesło, kupione na pchlim targu, zyskuje fantastyczne drugie życie. I nawet jeśli oparcie jest w kwiaty, a siedzisko w paski, co u nas byłoby nie do pomyślenia, wszystko i tak do siebie pasuje.

Byłam zauroczona. Zaczęłam bawić się tym stylem na własną rękę – opowiada. Przed powrotem na stałe do Warszawy zdążyła urządzić trzy domy dla znajomych. Apartament w Wawrze, już własny, jest czwarty. Połowę powierzchni zajmuje salon połączony z jadalnią i kuchnią. Tu pierwsze zdziwienie, bo kuchnia w tym stylowym wnętrzu jest prosta i nowoczesna – w oknach zamiast tkanin żaluzje, szafki otwierane na dotyk mają naturalny intensywny kolor drewna, przy blacie stoją srebrne hokery z tworzywa.

Rzut oka na salon i widok diametralnie się zmienia. Wszystko w objęciach pastelowych beżów, różów i szarości – typowy prowansalski kredens i krzesła z giętego drewna obite materiałem w romantyczne scenki rodzajowe. Nad stołem mosiężny żyrandol z kryształkami.
– Żeby nie było za słodko, wstawiłam tu ciemnoszarą, nowoczesną kanapę, a fotele obiłam pasiastą tkaniną – tłumaczy gospodyni.

Materiały sprowadza z tkalni w Mayenne, do której trafiła podczas którychś wakacji. – Stać mnie było tylko na ścinki. Za to kupiłam ich cały wór i kombinowałam: ten kawałek na poduszkę, inny na krzesło – wspomina ze śmiechem. I właśnie to jest ta francuska nonszalancja, która kiedyś tak ją zauroczyła, a teraz dzięki niej promieniuje na innych.

Tekst: Agnieszka Berlińska
Zdjęcia i stylizacja: Michał Skorupski
Kontakt do projektantki: Monika Le Félic, www.meublesdecharme.pl

reklama