Za żadne skarby nie zamieszkałaby w apartamentowcu, choćby zaprojektował go sam Norman Foster. Gdzie, jak nie w przedwojennej kamienicy, znalazłaby hol jak słońce albo widok na most, który pamięta dwie wojny światowe i jeden zamach stanu.

W Nowym Jorku mają luksusowy apartament na Manhattanie w budynku z 1906 r., w Warszawie mieszkanie w kamienicy na Powiślu, z widokiem na most Poniatowskiego. Pani Marzena i jej mąż Maciej źle czują się w nowoczesnych wieżowcach ze szkła i stali. Dokądkolwiek rzucał ich los – a były to między innymi i Stany, i Hiszpania – zawsze wybierali stare domy.

– Nie są anonimowe. Zawsze piękne. Mają zazwyczaj większe pokoje, okna i są wyższe. Dziś już nikt tak nie buduje – tłumaczy. – Gdzie w nowoczesnym domu znalazłabym ogromny hol – słońce, z którego jak promienie rozchodzą się inne pokoje? Właśnie dla tego holu (no i widoku za oknem) zdecydowali się zamieszkać w kamienicy na Powiślu. I rzeczywiście podczas przyjęć cieszy się największym wzięciem. To tu goście najchętniej dyskutują, popijają i tańczą.

Życie pani Marzeny to ciągłe podróże pomiędzy Nowym Jorkiem, Warszawą i innymi europejskimi miastami. Choć zapewnia, że jest już na emeryturze, wciąż ma mnóstwo pracy. Kupuje i sprzedaje nieruchomości, nie trzeba dodawać, że wyłącznie wiekowe. Ciągle gdzieś biegnie, coś załatwia, do kogoś dzwoni, gdzieś się umawia. Swoją energią spokojnie mogłaby obdzielić kilku dwudziestolatków.

Stany to dla niej druga ojczyzna. Tam zrobiła karierę, znalazła miłość, urodziła syna. A wszystko zaczęło się, gdy na studiach (na krakowskiej architekturze) została królową juwenaliów. W nagrodę pojechała na konkurs piękności do USA. Nie miała nawet 20 lat. – Kiedy skończył mi się paszport, w polskiej ambasadzie usłyszałam, że tylko Sejm, który zbiera się za cztery miesiące, może zdecydować co będzie z nim dalej. Napisałam więc list do samego prezydenta Kennedy’ego i mi pomógł – wspomina pani Marzena. I tak została za Oceanem na kilkadziesiąt lat.

Studiowała i pracowała. Zaczynała jako kelnerka w nocnym klubie. – Nie znałam angielskiego i to była dobra szkoła. A jakie napiwki dawali – dodaje. Bywało, że utrzymywała się, robiąc krawieckie poprawki, a skończyła jako dyrektor artystyczny w agencji reklamowej. – Kiedy przyjechałam do Stanów, dla mnie, osoby z Polski Ludowej, reklama była czymś niemoralnym. Wkrótce zaczęłam robić dzięki niej pieniądze – śmieje się gospodyni. Potem prowadziła jeszcze agencję fotograficzną. Była nawet agentką Tomasza Sikory.

Kiedyś koleżanka przedstawiła jej znajomego. – Zapowiedziała, że to polski arystokrata, szalenie przystojny, świetny na przyjaciela, ale absolutnie nie nadaje się na męża, bo nie jest bogaty – wspomina rozbawiona pani Marzena. Nie wzięła sobie jednak jej uwag do serca. Z Maciejem są już prawie 30 lat i oboje nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.

Pan Maciej o historii swojej rodziny mógłby napisać zajmującą powieść – dziadkowie słynni ziemianie – patrioci, ojciec przedwojenny dyplomata, matka artystyczna dusza. Podróżował po całym świecie. Urodził się na Węgrzech, ale wychował w Egipcie. Kilka lat pracował jako bankowiec, aż kiedyś, z dnia na dzień, porzucił bank. – Maciek siedział w pracy nad jakąś finansową gazetą i nagle go olśniło, że to, co robił dotychczas, wcale go nie interesuje – opowiada pani Marzena. Wstał, zwolnił się, zaczął studiować architekturę i projektować wnętrza (jak na ironię, także dla banków!).

Powiśle to jego dzieło. – Mąż wymyślił wszystko idealnie. Czujemy się tu tak dobrze, że nawet lejący przez tydzień deszcz nie przegonił nas do Nowego Jorku, do miasta, w którym nigdy nie pada – podkreśla dumna żona.


Tekst: Andrzej Markowski
Stylizacja: Anna Tyślerowicz
Fotografie: Hanna Długosz

reklama