Przestronne wnętrza, białe ściany, trochę drewna i sporo koloru – oto recepta na skandynawski dom w środku Polski. Do poskładania tych elementów w jedną całość potrzebna jest jeszcze tylko ręka rodowitej Szwedki.

– Polacy lubią duże meble z ciemnego drewna i nie boją się malować ścian na różne kolory – opisuje nasze mieszkaniowe upodobania Ann-Christine Andersson, Szwedka, która od kilku lat mieszka pod Warszawą. – Jeszcze piętnaście lat temu Szwedzi malowali wnętrza na kolor cafe latte lub biały i wstawiali do nich dużo jasnych, drewnianych mebli – opowiada gospodyni. I śmieje się, że to wszystko przez uciążliwe, długie zimy. Jasne wnętrze miało być lekarstwem na ciemności za oknem. W Polsce nie jest tak źle, ale Ann-Christine i tak pomalowała u siebie ściany na biało. Ot, nawyk z ojczyzny: dom ma być jasny i otwarty.

Przyjechała do Polski z rodziną, bo mąż dostał w naszym kraju kontrakt. To był już drugi raz – wcześniej mieszkali tu kilka lat, by potem wrócić do Szwecji. Teraz jednak zdecydowali się zostać na stałe i kupili dom. Ważna była okolica, lasy i pola, żeby było gdzie chodzić na spacery z cocker-spanielem Milo. Dwupiętrowy bliźniak pasował jak ulał.

– Gdy weszłam do środka, od razu wyobraziłam sobie, jak będzie wyglądał – mówi gospodyni. Nie było to trudne, bo Ann-Christine zajmuje się dekoracją wnętrz. Zaczynała w Szwecji jako agent nieruchomości, potem na dobre zajęła się urządzaniem. – To zabawne, bo w Polsce właściciel wchodzi do gołego wnętrza – opowiada. – W Szwecji każdy nowy dom ma urządzoną kuchnię i pomalowane ściany, wystarczy tylko wstawić meble. U siebie postawiła na skandynawski, stonowany styl. Białe ściany, a do tego kolorowe akcenty – zasłony, grafiki na ścianach i poduszki. Te ostatnie zmienia regularnie. Teraz są w kwiaty, w końcu zbliża się wiosna. – Zamiłowanie do urządzania i ładnych przedmiotów mam we krwi – mówi Ann-Christine. – Moja mama zawsze coś zmieniała, czasem, gdy wracałam ze szkoły, nie mogłam poznać swojego pokoju. Artystycznie uzdolniona była także babcia gospodyni, która malowała porcelanę i sprzedawała ją w niewielkiej piekarni prowadzonej przez dziadka. Ann-Christine żartuje, że wdała się w mamę, bo co i rusz znosi do domu jakieś nowe rzeczy i zmienia wystrój. – Mąż już przestał się dziwić – śmieje się. Chociaż podwarszawski bliźniak ma przypominać gospodyni rodzinne strony, ona sama nie tęskni aż tak bardzo za Szwecją. – Mój dom jest tam, gdzie moja rodzina – stwierdza Ann-Christine. Gdyby jednak musiała wyjechać, zabrałaby w drogę tylko łóżko. Jest superwygodne, robione na zamówienie i ma specjalny materac, dopasowany do wagi ciała. – Z nim nie mogłabym się rozstać – śmieje się.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Rafał Lipski

reklama