Dobrze mieć przyjaciół: pomogą, doradzą, szepną dobre słowo. A gdy zaczynają ci przynosić obrazy, meble i ceramikę, powstaje taki dom jak Agaty i Grzegorza.

Wszystko przez znajomych i znajomości – opowiada Agata i nie ma na myśli skomplikowanych społecznych zależności, bez których nie można się było obyć w socjalizmie. Ot, po prostu sprawy potoczyły się przypadkiem. Zaprzyjaźniony architekt zaproponował współpracę przy projekcie jednego z wrocławskich osiedli. Agata – architekt krajobrazu – zgodziła się. Ze wspólnej roboty wyszło niewiele, za to znalazła idealny dom dla swojej rodziny: sto dwanaście metrów na parterze, z dużym ogrodem.

We wnętrzu widać wyraźnie fascynację stylem skandynawskim. Agata zakochała się w Finlandii, gdy pierwszy raz pojechała tam pracować. – Miejscowi zapraszali do swoich domów, a w nich stonowane kolory, dużo drewna – po prostu funkcjonalnie i elegancko. Chciała tak mieć i u siebie. Na ścianach złamana biel, drewniana podłoga. Chodziło o to, żeby wnętrze rozluźniło się i dawało odpocząć. I jeszcze ważna sprawa: żadnego egzotycznego drewna. Na podłodze leży dębina, w ogródku rośnie swojski grab i brzoza. – Nie ma w tym żadnej ideologii, chcieliśmy po prostu wykorzystać polskie materiały – tłumaczy. I przypomina, że Finowie używają tylko swoich produktów – od jogurtów po telefony komórkowe.

Kuchnię zaprojektowali sami, specjalnie otworzyli ją i połączyli z salonem. Dzięki temu, gdy przychodzą goście, nie brakuje miejsca. Gości łączy pewna wspólna cecha – zawsze przynoszą ze sobą różne rzeczy. I tak malarka Anna Mierzejewska powiesiła na ścianach swoje obrazy, bo stwierdziła, że ocieplą wnętrze. Płótna po jakimś czasie zostaną zabrane. – Na naszych ścianach nic nie jest stałe, poza kolorem – tłumaczy Agata. Jasne tło pozwala na eksperymenty z malarstwem, fotografią i innymi dekoracjami. Poza obrazami przyjaciele podarowali Agacie i Grzegorzowi jeszcze tapetę do sypialni, parę ceramicznych waz, zielone krzesło i fioletową lampę w salonie. Tak się dzieje, gdy bliscy zajmują się urządzaniem wnętrz. Czasem znoszą też i inne rzeczy – właściciele śmieją się, że cały garaż mają zastawiony, bo ciągle ktoś tam coś wstawia „na przechowanie”.

Podarunkiem od przyjaciół nie było natomiast białe pianino, rocznik 1987. Grzegorz żartuje, że „białe jest passé”, ale przecież nie w tym wnętrzu. No i kolor ma niewielkie znaczenie dla osoby grającej, a on pianina używa. Wspomina, że facet, który przywiózł instrument, pół nocy biedził się nad jego nastrojeniem i w końcu spytał: „A pan to gra z nut czy z czapki?”. Wyszło na to, że „z czapki” – często wtedy, gdy przychodzą znajomi. – Ale to nie są żadne wieczorki chopinowskie – zastrzega ze śmiechem Agata. – Jak ktoś ma ochotę, po prostu podchodzi bliżej posłuchać, co mąż tam sobie brzdąka.

Jutro znów wpadają znajomi – ciekawe, co tym razem przyniosą.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar

reklama