Jasne kolory w jej domu to nie chwilowe zauroczenie. Agnieszka Turosieńska, projektantka i stylistka, już na studiach przemalowała na biało wynajmowaną kawalerkę. Wtedy, dwadzieścia lat temu, był to przejaw niezwykłej odwagi, wręcz ekstrawagancji.

reklama

Potem zaraziła swoimi pomysłami mnóstwo znajomych, założyła nawet z przyjaciółką Agnieszką Suchorą warszawski butik z prostymi, jasnymi meblami. Bez specjalnej przesady można powiedzieć, że to jej, między innymi, zawdzięczamy eksplozję mody na skandynawskie wnętrza.

Cudowne zauroczenie

Niezależnie od tego, gdzie mieszkała, zawsze było tak samo. Czy to na słonecznej Florydzie, czy w górzystej Francji, czy na poddaszu starej kamienicy w centrum Warszawy. – Nie lubię blichtru, epatowania bogactwem, złotych klamek i świecidełek – mówi. – Mam na nie alergię.

Znajomi w Stanach zawsze się dziwili, że u mnie w domu jest tak... inaczej. Inna sprawa, że w czasie podróży po wschodnim wybrzeżu najbardziej podobały mi się nie wypasione panderozy, ale drewniane wille i latarnie morskie stojące przy samych plażach w Nowej Anglii. Skromne, proste, bardzo romantyczne, wytrawione morską bryzą, wypalone przez słońce.

Z kolei gdy pomieszkiwała w Sabaudii, niedaleko Alp i granicy ze Szwajcarią i z Włochami, gdzie miała dom wakacyjny, zafascynowało ją życie w zgodzie z naturą. – Nic wbrew, wszystko w poszanowaniu tego, co nas otacza. Kolory też – dodaje. W pobliskich alpejskich miasteczkach jej ulubione śnieżne odcienie były czymś tak samo naturalnym, jak w Skandynawii. Nic dziwnego, że i swój strych urządziła na biało. – I proszę mi wierzyć, ten kolor wcale nie jest zimny. Drewniane dodatki, szarości, skrzynie, kotary, które uwielbiam, bo dają miękkość – wszystko to sprawia, że robi się przytulnie.

Mnóstwo ludzi, którzy odwiedzają mnie pierwszy raz, mówi po przekroczeniu progu ze zdumieniem: „Jak tu biało...”. Potem goście wchodzą dalej, rozsiadają się wygodnie na kanapach i dodają: „Biało, ale jak ciepło”.

Wiele odcieni 

Dlaczego właściwie biel? Agnieszka odpowiada bez namysłu: – Bo lubię. Bo jest pogodna, optymistyczna, białe rzeczy zawsze do siebie pasują, choćby były z innych parafii. Jest jak blejtram dla malarza. Czyste płótno to podstawa. Na to życie narzuca zdjęcia, książki, obrazy, pamiątki. Takie choćby, jak stara rama do obrazu. Przyjechała ze mną lata temu ze Stanów. Potrafi zrobić całą ścianę, nawet wtedy, gdy wisi pusta.

Nie otaczam się nadmiernie przedmiotami, ale jeśli do czegoś mam sentyment – zostawiam. To przecież takie rzeczy sprawiają, że dom robi się intymny, osobisty. Chowane w bieli dzieci (trójka) nie narzekają na monotonię, ten kolor ma przecież mnóstwo odcieni, można się też bawić niezwykłymi fakturami. Również kanapy dają radę, zwłaszcza że Agnieszka nie jest ortodoksem i nie przejmuje się byle plamką. – Dom musi żyć, oddychać, przecież to nie muzeum. Pozwalam gościom popijającym czerwone wino siadać na białych tapicerkach, nie mam z tym problemu. Że czasem coś kapnie? No cóż, takie jest życie.

Co sobotę urządzam odkurzanie, ale to przecież nic nadzwyczajnego. Gdybym miała dom czarny czy brązowy, też by się w nim sprzątało. W razie czego obicia piorę albo wybielam. Pod tym względem ikeowskie meble są idealne. Ma ich sporo, niektórym zmienia uchwyty, blaty, nóżki. Uszlachetnia. I wcale się tymi przeróbkami nie przejmuje. – Gdy oglądam magazyny wnętrzarskie z całego świata, najlepsze domy zawsze mają coś z IKEA. Czasem lampy, czasem kanapy czy fotele.

Sosnowe podłogi pomalowała specjalną farbą do drewna i betonu. – Zdała egzamin na szóstkę. Były grane obcasy, przesuwanie mebli, córka ma przy biurku krzesło na kółkach, które ciągle jeździ. Jeśli nawet pojawiły się jakieś rysy, nie przejmuję się. To normalne. Podłoga też musi nabrać patyny.

Pod skosami 

Na strychu nie można cierpieć na depresję nie tylko dzięki kolorom. Architekt Anatol Kuczyński, który pomagał Agnieszce przerobić zagracony strych w przytulne mieszkanko, zaprojektował w dachu sporo ukośnych okien, które wpuszczają mnóstwo światła. Zawsze jest jasno i widno, choć pionowe okno Agnieszka ma tylko jedno – starą lukarnę w kuchni. Specjalnie z myślą o niej wyburzyła ścianę, bo do lukarny prowadziło coś w rodzaju tunelu. Dopiero wtedy pomieszczenie nabrało wielkości i smaku, bo wreszcie dobrze widać piękne, zabytkowe okienko.

Architekt gdzieniegdzie obniżył podłogi, gdzieniegdzie wyburzył niepotrzebne belki. Zyskali kilka metrów. Ona z kolei powiększyła strych lustrami, a zamiast drzwi, które zabierałyby za dużo miejsca, powiesiła kotary.

– Bałam się, że skosy mnie ograniczą. Jestem towarzyska, uwielbiam gości, wspólne gotowanie. Zastanawiałam się, jak się wszyscy pomieścimy w takiej niewielkiej kuchni. Tymczasem życie dowiodło, że wejdzie tu nawet 10-12 osób – mówi Agnieszka. – I nikt nie narzeka. A najlepsze jest to, że gościom nie przeszkadza nawet wysokie piąte piętro w starej kamienicy bez windy. Magia białego strychu działa jak magnes.

Projektantka: Agnieszka Turosieńska
Zdjęcia: Jola Skóra