Podczas remontu Karina dobudowała przestronny taras otoczony niskim murkiem z łupka, na którym ustawiła donice z ziołami i kwiatami.
Na kamiennej ścianie zamontowała źródełko jak w starożytnym patio.
Potrafiła z dnia na dzień rzucić wszystko i wyjechać na drugi koniec świata, by zaprojektować komuś mieszkanie. Na swoim koncie miała ich już setkę – duże, słoneczne apartamenty, domy z ogrodami i werandami, niemiłosiernie wysokie lofty. Ale sama mieszkała w czterdziestometrowej dziupli w starej części Paryża. W końcu się zbuntowała: – To wstyd, żeby projektantka wnętrz tak żyła, gdyby to moi klienci widzieli... – żartowała. – Zawsze marzyłam o jakiejś starej farmie i postanowiłam w końcu to marzenie spełnić.
Pierwsze kroki skierowała na południe Francji, w okolice rodzinnego Lyonu. – Jako dziecko często jeździłam z rodzicami do Écully, zielonych przedmieść miasta, gdzie wśród drzew poukrywały się eleganckie rezydencje – wspomina. Pomysł był trafiony w dziesiątkę. Wystarczył jeden spacer w pewien upalny, letni dzień. – Znalazłam go przypadkowo. Najpierw moją uwagę zwrócił stary kamienny mur, którym był otoczony. Gdy weszłam do środka, zobaczyłam dom, niezamieszkały podobno od sześćdziesięciu lat. Dom ogrodnika, jak tłumaczył potem agent nieruchomości – wspomina.
Nikt nie musiał jej do niczego namawiać – posiadłość kupiła od ręki. I tak stała się właścicielką domu z pięcioma sypialniami, garażu, obory, stajni, psiarni i kurnika. Wszystkie postanowiła przerobić na pokoje – jasne i przestronne. Obora stała się oranżerią, a stajnia sypialnią z łazienką. Zburzyła część ścian, wybiła otwory na dodatkowe okna – wysokie od podłogi do sufitu, wymieniła podłogi – zamiast ciemnych zmurszałych desek położyła terakotę, kuchnię otworzyła na salon – ale by subtelnie zaznaczyć granicę między nią a jadalnią, odgrodziła ją ścianą ze szkła.
– Pod tym względem jestem staroświecka – przyznaje. – Nie lubię, gdy zapachy przedostają się do salonu, a goście przyglądają się krzątającej pani domu. Do tego dobrała oczywiście meble, wyłącznie jasne, które dyskretnie podkreślałyby wiek domu: lekko postarzane komody i przecierane kredensy. Stół do jadalni i krzesła z surowego litego drewna odziedziczyła po... swoich byłych klientach. Kupiła je po długich negocjacjach od pewnego antykwariusza.
Kiedy wywalczyła „cenę jak marzenie”, ci zmienili zdanie i uznali, że mebli nie potrzebują. Ale z zakupów wycofać się już nie mogła, więc wzięła je dla siebie i przez lata trzymała u koleżanki w piwnicy. Wiele razy już chciała je sprzedać, ale za każdym razem coś ją jednak powstrzymywało. I całe szczęście, bo do nowego domu meble pasowały jak ulał. Potem dodała jeszcze szorstkie lny, płótna i bawełnę, na obiciach i w oknach.
Na koniec pozostał ogród. To nic, że zapuszczony i zarośnięty chwastami – spragniona przestrzeni, zieleni i świeżego powietrza Karina z zapałem rzuciła się w wir pracy. Staremu parkowi postanowiła nadać bardziej nowoczesny wygląd – zafundowała sobie... basen. Otoczyła go bukszpanami, oliwkami i strzelistymi cyprysami. Teraz, gdy wygrzewa się na leżaku i patrzy na skończone dzieło, myśli sobie, że kiedyś ludziom wiodło się całkiem nieźle. Skoro ogrodnik miał taki dom, to jaki musiała mieć rodzina, u której pracował...
Tekst: Inside
Tłumaczenie: Monika A. Utnik
Fotograf: A. Baralhe/Inside/East News
Maison d'Hôte les Hautes Bruyeres, www.lhb-hote.fr
reklama