By stworzyć prawdziwie francuski klimat za Oceanem, wystarczy postawić kamienny dom. Lawenda kwitnie w Kalifornii tak samo bujnie, jak w Prowansji.
Za oknami samochodu łagodnie ściele się pagórkowaty krajobraz. Droga meandruje wśród wzgórz porośniętych równo przyciętymi krzewami winorośli. Na ich szczytach, otoczone żywopłotami i strzelistymi drzewami, stoją château. Mniejsze i większe, zbudowane z wydobywanego na miejscu kamienia.
W altanach i na werandach ludzie wąchają, oglądają i sączą wino. Za kilka dolarów spróbujemy trunków producentów bardzo znanych i tych, o których w Europie nikt nie słyszał. Tutaj co drugi dom ma własną winnicę. Jesteśmy w dolinie Napa, głównym regionie winiarskim Stanów Zjednoczonych. Nie sposób jednak opędzić się od myśli, że zachował się tu duch Starego Kontynentu. Słońce przypieka, czas zwalnia, miejscowi i turyści piją schłodzonego Zinfandela. Wszystko przypomina Prowansję i Toskanię.
Zatrzymujemy się przed rozległym, kamiennym domem wśród lawendy i róż. Wkoło malownicze łąki. Przed oczami stają wspomnienia z wakacji w prowansalskim Cassis. Jesteśmy umówieni z dekoratorką wnętrz Erin Martin. Od niej dowiemy się wszystkiego. Dom stoi w pobliżu miasteczka St. Helena i w oczywisty sposób inspirowany jest architekturą francuską. – To taka chmurka na niebie – śmieje się Erin. – Siedzisz sobie, machasz nogami i patrzysz na piękny świat dokoła. Nic więcej człowiekowi do szczęścia nie potrzeba.
Na tej chmurce mieszka jedna kobieta. Nazwiska nie ujawnia, unika prasy, a za bramę wpuszcza tylko członków rodziny. Jest artystką, wychowała sześcioro dzieci, w tym dwoje adoptowanych. Posiadłość wybudowała sama, a że kocha Francję chciała, by przypominała château z Prowansji. Jak wszystkie domy wokoło, i ten powstał z miejscowego kamienia, dachówka jednak przyjechała z Bordeaux. Wcześniej leżała na starej, przeznaczonej do rozbiórki chacie. – Dzięki temu kalifornijska posiadłość nie wydaje się tak nowa – tłumaczy Erin.
Prowansalskie inspiracje widać na każdym kroku. Zachwycający stolik na patio pochodzi z południowej Francji, a zrobiono go prawdopodobnie w XVII wieku. Według Erin takie detale decydują o duszy domu, czasem wystarczy jeden przedmiot, by zorganizować całą przestrzeń. – Zgodnie z życzeniem klientki chciałam, by dom łączył w niekonwencjonalny sposób stare z nowym – opowiada dekoratorka. Dlatego w bawialni stoją pozłacane, drewniane włoskie kolumny, które zamieniono w lampy.
Za weneckimi drzwiami ukryto telewizor. Okna przesłaniają zasłony ze starej kurtyny teatralnej, kupionej w Lyonie. Dla lepszego efektu tkaninę połączono z lnem. Także w pokojach dla gości klasyczne meble przystosowano do współczesności. Komfortowa jest również kuchnia. – Dżinsy powinny być niebieskie, fraki czarne, a kuchnie czyste i klasyczne – żartuje dekoratorka. Dlatego w pomieszczeniu króluje biel, a ściany ozdobiono błękitnym ornamentem. Erin podkreśla, że to nawiązanie do... szwedzkiego rokoko. Dlaczego nie, skoro pasuje do całości.
Centralne miejsce w jadalni zajmuje stary hiszpański stół z drewna orzechowego. Właścicielka znalazła go na targu staroci i od razu kupiła, nie zastanawiając się nawet, czy będzie pasował. Na szczęście jest idealny. Klimatu pokojowi nadaje kominek, zasłonięty metalowym parawanem. Żelazna konstrukcja była kiedyś skrzydłem bramy ogrodowej. Erin znalazła go w Montpellier.
Odrobinę błękitu zobaczymy też w sypialni. Obok łóżka, frontem do okna stoi niewielka sofa w kolorze nieba. – Doskonale pasuje do widoku za oknem – mówi dekoratorka. – Kiedy tu siadasz i patrzysz na pola i wzgórza, wydaje ci się, że na świecie nie może się zdarzyć nic złego. Faktycznie, wśród róż, lawendy i winnych krzewów życie płynie spokojnie, odmierzane kieliszkiem rubinowego cabernet.
Tekst, stylizacja, fotografie: Dominique Vorillon/Inside/East News
Tłumaczenie: Stanislaw Gieżyński
reklama