Odkąd Joanna przeniosła się pod miasto, na wakacje wyjeżdża tylko wtedy, gdy pada, a za oknem przeważa szary z burym. Lato przyciąga tu jak magnes – zieleń, spokój, basen i owoce prosto z drzewa...

Każdy ma swoją szczęśliwą liczbę. Dla Joanny to trzy. Często pojawia się w jej opowieści. Jest ich troje – ona, mąż Marek i syn Wojtek. Mają trzy psy: najstarsza nazywa się Kropka, potem Coco (to cairn teriery) i najmłodsza Penny (wyjątkowo mały york, za to o niezwykle dzielnym charakterze). Trzy lata temu znalazła ten dom, czyli jak mówi swoje miejsce na ziemi. W końcu trzy lata temu wyruszyła w podróż życia – do Nepalu. – Podobno Indie zmieniają ludzi, mnie zmienił Nepal – opowiada Joanna. – Pogoda ducha i spokój ludzi żyjących w trudnych warunkach bardzo dobrze wpływają na gości. Widziałam biedne, ale zadbane domostwa i szczęśliwych gospodarzy, którzy z pokorą i radością przyjmują życie takim, jakie jest. Tak dobrze się wśród nich czułam, że mogłabym tam zamieszkać.

Joanna twierdzi, że to była najważniejsza z jej podróży. Wie, co mówi, bo zwiedziła już kawał świata: od Chin po Karaiby. Nie przepada za hotelowym życiem, więc najlepiej wspomina podróże łodzią. Na przykład żeglowanie na Seszelach. Mówi, że z tych bajkowych wysp na środku Oceanu Indyjskiego jest już bardzo bliziutko do raju. – Gdy wypływaliśmy katamaranem i cumowaliśmy gdzieś w dzikiej zatoczce, odnosiło się wrażenie, że tego miejsca człowiek wciąż nie odkrył. Dookoła turkusowy ocean, biały piasek na plażach, cisza i niezliczone gwiazdy. Skojarzenie może być tylko jedno – śmieje się gospodyni.

Sama o sobie mówi, że ma dwie natury. Bywa człowiekiem domowym albo wakacyjnym. Wystarczy, że zaczyna pakowanie: – Gdy wkładam do walizki płetwy i maskę, już czuję smak słonej wody i zapowiedź rozleniwiającego upału. Dostaję gęsiej skórki na myśl o podwodnych atrakcjach – śmieje się. Od kilku lat uprawiają z mężem snorkeling. Mogą godzinami przyglądać się, jak pod wodą kipi życie. Co chwila poznają jakieś nowe stworzenia.

A człowiek domowy? – To taki, którego żadna siła z domu nie przegoni, a gdy do niego wraca, to z przyjemnością. Często całymi dniami z niego nie wychodzi. Tyle się tam dzieje! Trzeba dbać o ryby w stawie, psy i dzikie ptaki. Sąsiedzi są przemili, można się od nich dowiedzieć ciekawych historii o okolicy. Pobliski las też działa relaksująco. W tym miejscu jest coś magicznego.

Przez ostatnie trzynaście lat Joanna z rodziną przeprowadzała się już dziewięć razy, mieszkali i w willi w Arizonie, i w apartamentowcu w centrum Warszawy, ale dopiero pod miastem zatrzymali się na dłużej (trzy lata jak na nich to już całkiem długo). Wszystko ich tu cieszy. – Wstąpiła w nas jakaś energia. Ja po wielu latach wróciłam do malowania, a mąż spełnił swoje marzenie i zaczął latać na szybowcach – opowiada Joanna. Choć jest po szkole plastycznej, przez dwadzieścia lat miała przerwę. Dziś maluje przede wszystkim duże, okazałe kwiaty i portrety kobiet. Pracuje właśnie nad cyklem „Letnia sukienka”. – W tym określeniu zawiera się tyle dobrego. Słońce, ciepło, kwiaty, lekkość, powiew, zmysłowość... – wylicza.

Dom urządzają sami. Nic tu nie jest raz na zawsze, nic zapięte na ostatni guzik. Z każdej podróży przywożą nowe pomysły. Szczególnie często zmieniają się obrazy, ale meble też lubią wędrować. – Uważam, że aby dopasować dom do siebie, trzeba najpierw w nim pomieszkać, zobaczyć, gdzie się dobrze czujemy, jak pada światło, gdzie lubimy przesiadywać i widok z którego okna jest nam najmilszy. Nie wyobrażam sobie domu urządzonego kompletnie przez architekta. Może byłby nawet piękny, ale czy mój?

Tekst: Paulina Gawęcka
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Rafał Lipski

reklama