Najpierw Barry przyjeżdżał tu na narty. Potem otworzył biuro nieruchomości. Dopiero na końcu wybudował dom. Bo, jak mówi, kto raz zobaczy Verbier, nie będzie chciał go już opuścić.

O tym, że sport to zdrowie, nikomu przypominać nie trzeba, ale żeby inspirował do budowania domu? O dobroczynnym działaniu aktywnego wypoczynku przekonał się Barry Houghton, który od trzydziestu lat, rok w rok, wyjeżdżał na narty w szwajcarskie Alpy. Nie przepuścił żadnego sezonu, bo to zapalony sportowiec. Najbardziej lubił miasteczko Verbier w słynnym regionie Czterech Dolin. – To nie jest typowy turystyczny kurort. Dookoła mnóstwo rezydencji mieszkańców Zurychu i Lucerny, nie ma zaś wielu hoteli, restauracji, pubów i zawsze jest dużo śniegu – tłumaczy.

Wciąż więc wracał do Verbier, marząc po cichu, że kiedyś zostanie tu na stałe. Najpierw otworzył agencję nieruchomości i sprzedawał ekskluzywne apartamenty oraz domy w Czterech Dolinach, a gdy interes nabrał rozpędu, postanowił zadbać o cztery kąty dla siebie. Siedzimy na tarasie drewnianej chaty położonej na stromym zboczu. Na stole vin brulé, przed nami oszałamiający widok na całą dolinę Verbier. – To jak obserwowanie świata z lotu ptaka – cieszy się Barry. I nagle, jakby coś sobie przypomniał... Podrywa się z krzesła. – Chodź, przedstawię ci mojego wspólnika. Wyobraź sobie, on z pochodzenia jest Polakiem.

To właśnie Patryk, architekt, pomógł Barry’emu urzeczywistnić marzenie o górskim domu. – Ma świetne pomysły, a do tego mnóstwo zdrowego rozsądku – chwali przyjaciela. Bo Barry nie znosi marnotrawstwa i „przegadanej” architektury. Uważa, że umiejętności projektanta najlepiej sprawdzić, prosząc go o pomoc przy budowie jachtu. Właśnie ostatnio zafundował sobie taką superłódkę (oprócz nart kocha też żeglarstwo) i zobaczył, jak można idealnie wykorzystać przestrzeń. Chciał, żeby jego dom był tak samo praktyczny.

Przede wszystkim miał sprostać wymaganiom sportowca – na parterze powstał siedemnastometrowy basen, sauna, łaźnia parowa, pokój do masażu oraz siłownia. Do tego jedna ze ścian przeszklona jest weneckimi oknami, które można rozsunąć – ale nie na boki, tylko całkowicie schować w podłodze. Nad basenem są jeszcze dwa piętra.

Goście parkują samochód w garażu i od razu wchodzą na pierwszy poziom, gdzie Barry urządził cztery sypialnie, olbrzymią kuchnię i jadalnię z barkiem. Jest też pokój narciarski, a w nim pokaźnych rozmiarów schowek na sprzęt, buty i ubrania. Dopiero na samej górze znajduje się główny salon i sypialnia gospodarza.

– Może u mnie przenocować nawet dziewiętnaście osób – chwali się Barry. To dobrze, bo co roku urządza hucznego sylwestra – nigdy nie brakuje chętnych. Ale nawet kiedy jest sam, czuje się tu doskonale. Choć dom jest rozległy, sprawia wrażenie zacisznego – może dlatego, że cały jest z drewna.

Gospodarz większość mebli zamawiał u lokalnych rzemieślników, część znalazł na targach staroci (na przykład stół w jadalni liczy sobie dwieście lat). Nie zabrakło też designerskich rzeczy. Kuchenne szafki na wysoki połysk, sofy i krzesła kupił we włoskiej firmie Giorgetti. Do tego idealnie pasują gustowne kamienne elementy – jak kominek w salonie czy umywalka w łazience wykuta w granicie.

Na ścianach wisi kolekcja sztuki współczesnej. Gospodarz z przejęciem opowiada historię olejnego obrazu hiszpańskiej artystki madame Faury. Była w okolicy i tak zachwyciła się domem Barry’ego, że poprosiła, by pozwolił jej go obejrzeć. – Potem wróciła do hotelu i zabrała się do malowania, pracowała bez przerwy przez siedemdziesiąt dwie godziny – opowiada Barry. Czy może być lepsza rekomendacja?


Tekst: Judith Wilson
Tłumaczenie: Monika A. Utnik
Fotografie: Winfried Heinze/Redcover.com
Produkcja sesji: Sally Griffiths/Redcover.com

reklama