150-letni majątek w Boglewicach znów tętni życiem. Pałac do generalnego remontu postanowiła odbudować – Anna Maria Panasiuk. Wspierali ją mąż i czwórka dzieci.
W wielkiej jadalni z ogromnym ceramicznym kominkiem, pod historycznymi żyrandolami, spędzili swoje pierwsze święta, potem pierwszą wiosnę i ostatnie gorące lato. Codziennie przy stole rano i wieczorem zasiada co najmniej sześć osób: Anna Maria Panasiuk, prawniczka z Warszawy, z mężem, córką i trzema synami. – Naszą rodzinę dopełnia trzyletni owczarek niemiecki Kiba – mówi Anna Panasiuk.
– Przeprowadzka była trudna także i z tego powodu. Przyjeżdżaliśmy tutaj wcześniej i wiele miesięcy zajęło nam nauczenie naszej suki, że na kaczki i gęsi się nie poluje. Miała rok, kiedy nauczyła się pływać w stawie, potem musiałam długo ją szkolić i dopiero od kilku miesięcy ogrodowe ptactwo jest przy niej bezpieczne. Pałac, park, stawy, łąka – w sumie 12 hektarów malowniczego boglewickiego majątku Anna Maria zobaczyła z mężem po raz pierwszy 11 lat temu:
PAŁAC Z CIEKAWĄ HISTORIĄ
– Całe życie marzyłam o własnym domu z ogrodem, poza tym zawsze chciałam ratować historyczne budynki – wspomina. – Poprosiłam radomskiego konserwatora zabytków o pomoc w znalezieniu czegoś dla naszej rodziny. Boglewice były trzecim miejscem, do którego dotarliśmy z mężem. I to on się nimi prawdziwie zachwycił. Pałac kupili od Jolanty Piętek w listopadzie 2007 roku. Wiedzieli, że ostatnia właścicielka w ciągu pięciu lat zdążyła zinwentaryzować budynek oraz doprowadzić do stanu umożliwiającego remont. – Kupiła Boglewice po wieloletnim zarządzaniu przez miejscową Rolniczą Spółdzielnię Produkcyjną, mieściły się w nim biura oraz gminne kwatery socjalne. Udało jej się wyprowadzić lokatorów i wtedy zdecydowała, że nam go sprzeda. Kiedy po raz pierwszy tu dotarliśmy, w budynku ciekł dach oraz stropy, odpadała stara elewacja, był całkowicie zrujnowany, a park i stawy zarośnięte i zaśmiecone. Ale my chcieliśmy zobaczyć go takim, jakim miał być w przyszłości – odbudowanym i pięknym.
Czyli takim, jak go zbudowali jego pierwsi właściciele, według projektu architekta z kręgu Henryka Marconiego. Historia majątku Boglewice mogłaby być kanwą filmu dokumentalnego. W XVI wieku stanął tutaj dwór rodu Boglewskich. W 1887 roku majątek odziedziczył po ojcu Jan Berson, członek jednej z najbogatszych żydowskich rodzin warszawskich. Absolwent Instytutu Agronomicznego na Marymoncie, sędzia handlowy oraz prezes Zarządu Towarzystwa Akcyjnego Cukrowni Czersk i Michałów, a także prezes synagogi na Tłomackiem w Warszawie. Do niego ponadto należał majątek Leszno pod Kampinosem. Ze związku z Cecylią Lewy miał sześcioro dzieci, o rodzinie mówiono, że jest całkowicie zasymilowana i postępowa. Jeden z jego synów, Edward Berson, otrzymał w rodowym wianie majątek boglewicki i zadanie dokończenia rozpoczętej przez ojca budowy pałacu w malowniczo zaprojektowanym ogrodzie. Po ślubie z piękną Justyną Waltuch (zachował się jej portret naszkicowany przez Wojciecha Kossaka), córką bogatego fabrykanta tytoniu z Odessy, dokończyli razem budowę pałacu i, chociaż nie mieli dzieci, zadbali, by stał się gwarnym miejscem spotkań artystów z Warszawy. Wpadał tutaj często Jarosław Iwaszkiewicz (jego żona Anna, z domu Lilpop, była kuzynką Stanisława Wilhelma Lilpopa, wielkiej miłości Justyny Waltuch). Boglewice odwiedzali też Eliza Orzeszkowa i Stanisław Moniuszko, przyjaciele Mathiasa Bersohna.
>> Lubisz pałacowe wnętrza? Zobacz: Tradycyjny pałacyk w nowej odsłonie <<
– Po wojnie, którą przeżyła jedynie Justyna (zmarła w 1945 roku w Milanówku), pałac powoli zamieniał się w ruinę – Anna Maria Panasiuk pokazuje zdjęcia zdewastowanej budowli. – Ale jej duch wspierał mnie w mojej determinacji, bo nie wierzę, że udało nam się go odbudować. 11 lat temu budynek został przygotowany do restauracji – zinwentaryzowany oraz zaprojektowany przez pracownię Macieja Mazgaja, która zajmuje się historycznymi dworami, pałacami i willami. Maciej stworzył także architekturę elewacji oraz ogrodzenia. Album ze zdjęciami pokazuje również moment, kiedy pałac został praktycznie rozebrany do fundamentów: nie miał dachu, ściany były zrujnowane. – Kiedy tu przyjeżdżałam, byłam bliska załamania, kroiło mi się serce. Potem pojawił się architekt wnętrz Kacper Gronkiewicz, który przywrócił pałacowym pomieszczeniom klasyczne założenia.
BAJKOWE WNĘTRZA WYMAGAŁY CIERPLIWOŚCI
Zaprojektował drzwi, sztukaterie, podłogi, kuchnię, łazienki. To był kolejny wielki i kosztowny wysiłek. A później zdarzył się dramat. W trakcie generalnego remontu budynku belki stropowe i legary zawinięte w gniazdach w folie spleśniały. Wszystko zostało przykryte płytą paździerzową i pewnego dnia podłogi się zapadły, niszcząc także sufity, nowe sztukaterie i wszystkie ściany. – Nie wiem, skąd wzięłam siły na to, by restaurować wszystko od początku – wspomina właścicielka – wspierał mnie Pan Bóg i Justyna Berson. Budynek był już gotowy, a teraz znów musiał zostać rozebrany i budowa ruszyła od nowa.
Był lipiec 2016 roku, weszłam w trans remontowy i nie wiem jak, ale się udało. Jestem zdeterminowana, żeby połączyć remont z pracą zawodową w Warszawie. Psychicznie wspiera mnie bardzo mocno mój mąż, który nie bierze udziału w renowacji, ale odciąża mnie na innych polach. Trzeba bardzo kochać żonę, aby z nią mieszkać tak daleko od pracy, szkół, przebijać się codziennie przez korki, by wrócić do domu, który nadal jest jak plac budowy. Przed nami remont ostatniego skrzydła, dopiero zaczęliśmy jego odbudowę. A są tu jeszcze piękne piwnice – one też czekają na swój czas. Od trzech lat nad wnętrzami pałacu czuwa także projektantka Wanda Karpińska. Gdy tylko podsunęła pierwszy pomysł, właścicielka poczuła, że podobnie myślą, mają taki sam gust i styl. Teraz razem tworzą nie tylko Boglewice, ale też się przyjaźnią. Wanda – z zawodu muzyczka i śpiewaczka operowa – miała w stolicy sklep z pięknymi przedmiotami i tam się po raz pierwszy spotkały. – Od razu zaczęłam radzić się jej w sprawach wnętrzarskich – wspomina Anna Maria. – Czułam, że ma wrażliwą artystyczną duszę i wyrafinowany smak oraz wielki talent do wyszukiwania pięknych przedmiotów.
– Pałac zrobił na mnie piorunujące wrażenie – wspomina Wanda Karpińska. – Był w stanie surowym, miał wylane betonowe podłogi. Poczułam, że to moje życiowe wyzwanie. Zobaczyłam w Ani niezwykłą determinację i siłę charakteru, to gwarantowało, że nam się na pewno uda. W czasie odbudowy pałac odkrywał przed nimi swoje tajemnice. – Wielki piec kaflowy był zamurowany przez poprzedniego właściciela, żeby nikt go nie ukradł. Drugi, chyba najpiękniejszy piec, jaki kiedykolwiek widziałam, w formie kominka, ma sygnatury niemieckiej fabryki z XIX wieku. Rozebraliśmy go całkowicie i kafle najpierw przechowywaliśmy przez wiele miesięcy w Warszawie – pod naszym łóżkiem, za szafami, w kartonach kancelarii prawniczej. Potem każdy został oczyszczony przez ceramika Dariusza Osińskiego. Zajęło mu to rok. Piec jest zjawiskowy dzięki artyście Robertowi Stpiczyńskiemu, który go ponownie odmalował – opowiada właścicielka. – Galeria w południowym skrzydle to wielkie pomieszczenie, w którym co chwilę zmienia się aranżacja. Ma być to miejsce, gdzie będziemy pokazywali piękne rzeczy, które kupujemy w różnych zakątkach na świecie. Jeszcze nie mamy biblioteki, ale będą stały tutaj regały. Teraz działa już Akademia Wizytacyjna, odbywają się zajęcia dla dzieci z gminy Jasieniec, z okolicznych wsi. Młodzież ma zajęcia malarskie, teatralne, dziennikarskie, fotograficzne, prowadzone przez artystów z przygotowaniem pedagogicznym, na przykład profesora Artura Krajewskiego z Akademii Sztuk Pięknych czy aktorkę Małgorzatę Lewińską. To moje skryte marzenie – dać dzieciom możliwość, by obudziły w sobie uśpione pasje oraz odwagę, która pozwoli im spełnić marzenia. Z rozmów wiem, że się udało! Oby tylko rzeczywistość tego nie przyćmiła… Dwoje naszych dzieci też bierze udział w tych zajęciach. Jadalnię i galerię rozdziela kuchnia z wielkim okapem i naczyniami z miedzi. Rodzina spędza w niej dużo czasu, który płynie tu inaczej niż w Warszawie.
OGRÓD O NIEZWYKŁEJ URODZIE
– Celowo nie mamy telewizji i zmywarki. Dlaczego? – Anna Maria tłumaczy. – Bo w naszej kuchni się rozmawia. Nie wiem, jak długo wytrzymam bez zmywarki (zawsze ją miałam), ale na razie szczęśliwie mi się udaje. W domu rodzinnym dużo rozmawiałam z moją mamą właśnie przy myciu i wycieraniu naczyń. Dziś staram się tak robić z moją córką i synami. Widok na park jest bajeczny, ale przywrócenie mu świetności zajęło kilka lat. Ziemia do dzisiaj rodzi szkło z magazynów rolniczej spółdzielni, dwa stawy wymagały mozolnego oczyszczenia, bo były lokalnym śmietnikiem. Teraz, kiedy wykarczowano chaszcze, z tarasu widać kacznik, mieszkają tam kaczki i gęsi (stare polskie gatunki hodowlane) oraz łabędzie. Dalej biegają owieczki, jeszcze młodziutkie, kilkumiesięczne, ale – jak mówią gospodarze – „to chłopak i dwie dziewczyny, więc liczymy na powiększenie stada”. Obok nich trawę dziobią kury.
>> Zobacz też: Pałacowe wnętrza po skandynawsku <<
Urodę ogrodu podkreślają 150-letnie dęby, lipy, kasztanowce, modrzewie, a nawet unikatowe: orzech czarny i żółty kasztan. Różanecznik, w którym posadzono ponad 200 krzewów róż, to również stare polskie gatunki historyczne. Na piętrze odbudowanego skrzydła mieszczą się wyłożone deską dębową sypialnie: pierwsza jest tą, w której mieszkała niegdyś Justyna Berson, obok pokoje rodziców i dzieci: 13-letniego Mikołaja, pasjonata militarnego modelarstwa, jego siostry, 15-letniej Marii zafascynowanej muzyką, oraz najmłodszych – siedmioletniego Jasia i jedenastoletniego Mateusza o duszy artysty (gra w teatrze). – Dzieci jeszcze tęsknią za miastem, ale ja jestem cierpliwa. Zrozumiałam, że nie skończę tego dzieła, jeśli tu nie zamieszkam. I rzeczywiście, czuję już, że to nasz dom. Nadal połowę tygodnia pracuję w Warszawie, ale kiedy jemy wieczorem kolację na tarasie, ptaki śpiewają w starym parku, wtedy wiem, że naprawdę było warto.
Tekst: Katarzyna Nazarewicz
Zdjęcia: Hanna Długosz
Stylizacja: Urszula Niemiro