Pani Barbara mieszka w zupełnie białym domu. Za to w pracy koloru ma aż nadto. Wystarczy popatrzeć na jej tkaniny z barwami pożyczonymi z afrykańskiego nieba czy głębin oceanu...

Biały dom, kolorowa praca

To piece podsunęły mi pomysł urządzenia domu na biało. Zresztą, aby je ocalić, nie przebudowałam nawet jednej ściany – opowiada Barbara Łuczkowiak.

Przedwojenny dom, który stoi na granicy Komorowa i Pruszkowa, odziedziczyła po babci i rodzicach. Białe jest tu wszystko: podłogi (deski na górze, parkiet na dole), dywan przy łóżku, przecierany stół z krzesełkami od włoskiej Selvy, nawet taras i kwiaty w ogrodzie. – W salonie pojawia się odrobina błękitów i fioletów, może trochę przypomina to Prowansję, ale nią nie jest. Zainspirowała mnie niezwykła grafika Henryka Stażewskiego – mówi pani Barbara.

Obok stołu wisi ogromna akrylowa abstrakcja. – Swoich prac w domu nie lubię, ta jest jedyna. Tyle się nad nimi napracuję, napatrzę, że mi wystarczy – wyjaśnia. Inne plamy kolorystyczne? Obrazy Dominika, Winiarskiego, Sadleya, które zbiera od dawna, nieraz kupuje, nieraz po prostu się wymienia.

Wnętrze delikatne jak tiul

W swoim domu ma ogromną pracownię, ale ostatnio najchętniej wykorzystuje deskę z gwoździkami zawieszoną między salonem a jadalnią. Upina na niej, a potem zszywa strzępki tkanin. Tak powstają instalacje – kompozycje z aplikacji czy „sieci”. Kiedyś bez ceregieli rozkładała się na podłodze. – Przerzuciłam się na przestrzenne kolaże ze względu na mojego buldożka, żeby się nie denerwował bałaganem na jego terenie – tłumaczy.

– Jak ma na imię? – pytam. – Niby Edi, ale to nie ma znaczenia, nie słyszy od urodzenia. Ostatnio pani Barbara kolażuje tiule, nakłada warstwy jedna na drugą, nawet dwanaście. Materiały zbiera gdzie się da, prosi na przykład panią z outletu, aby odkładała delikatne i zwiewne czerwienie. Potem sama je jeszcze farbuje, bo „materia musi być wcześniej dotknięta”. Dawniej podobały się jej tkaniny grubsze, aplikowane. Szyła je ze skrawków ubrań, nawet z sukienek mamy i krawatów taty. Długo fascynowały ją gobeliny. Przez cały czas maluje, ostatnio też fotografuje.

Kolory natury

Niezależnie od techniki, którą wybiera, prace są emocjonalne i bardzo osobiste. Kolory pożycza na przykład z podwodnego świata Oceanu Indyjskiego. – Często wracam na Seszele, które są takie monochromatyczne na lądzie, ale kiedy człowiek zejdzie na dwadzieścia metrów, trudno uwierzyć, jakie tam się kryje bogactwo barw – opowiada o swojej przygodzie z nurkowaniem.

– W Kenii z kolei są nieprawdopodobne czerwienie na niebie. Te obrazy długo noszę w sobie, przetwarzam i powstaje kolaż z czerwienią w tle. Teraz chciałabym wybrać się na Ptasią Wyspę, też na Seszele. Tam dopiero są kolory!

Tekst: Beata Woźniak
Stylizacja: Katarzyna Sawicka
Zdjęcia: Marek Szymański

reklama