Żeby powstał kubek, potrzeba anielskiej cierpliwości i jubilerskiej ręki. Irmina Helak tworzy swoją porcelanę z kilku warstw, a potem szlifuje jak diamenty, odsłaniając kolejne kolory.
Kiedy patrzysz na pracę ceramika, wydaje się taka prosta. Lepi dzbanek, dokleja uszko, wrzuca do pieca i już. Irminie Helak z Imka Design też się tak wydawało do czasu, kiedy sama wzięła się do pracy.
Skończyła wydział szkła na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Potem z trzema artystkami wynajęła pracownię na Nadodrzu, dzielnicy, która przyciąga artystów. Pod jednym dachem znalazły się dwie szklarki i dwie ceramiczki. Przygodę z ceramiką zaczęła z ciekawości, podpatrując, co robią koleżanki.
– Ulepiłam z glinianych wałeczków miskę. Moje dzieło dalekie było od ideału, więc od razu zorientowałam się, że sprawa nie jest prosta. – śmieje się. W glinie zobaczyła coś magicznego, a materia miała jedną wielką zaletę – nie potrzebowała huty! Irmina mogła być panią samej siebie. Zaczęła więc artystyczne życie od początku, do wszystkiego dochodząc samodzielnie. A w ceramice wiele rzeczy może pójść nie tak. – Znaczenie ma wilgotność masy, to, ile razy wykorzystano formę, w jaki sposób naczynie ścierano, jak długo schło – wylicza.
Najbardziej do serca przypadła jej technika odlewania. W skrócie wygląda to tak: do gipsowej formy wlewamy na przykład różową masę ceramiczną. Potem czekamy, aż gips wyciągnie z niej wodę. Nie z całej, tylko z warstwy przylegającej do gipsu. To, co zostało, zlewamy. Mamy więc formę z dwumilimetrową skorupką zastygniętej różowej masy. Możemy wlać teraz niebieską. I znowu czekamy, aż warstewka zastygnie, a resztę zlewamy. Irminie udaje się tym sposobem uzyskać nawet sześć kolorów.
Aby powstały barwne oczka czy paski, w ruch idzie papier ścierny albo specjalne narzędzie do nacinania. Cały proces trwa długo i na różne sposoby próbowała go przyspieszyć. Testowała nawet szlifierkę i suszarkę. Ale nic z tego – glinka porcelanowa wymaga poświęcenia i uwagi, inaczej złośliwie pęka. Na koniec kubeczek z widocznymi już oczkami trafia do pieca, by nabrać rumieńców w temperaturze 1260ºC.
Naczynia, którymi chwali się Irmina, różnią się od tego, co zobaczymy w galeriach. – Patrzę na glinę jak szklarz, dlatego moje prace są inne – wyjaśnia artystka. Na początku, kiedy coś robiła, koleżanki śmiały się, że się nie da. A ona stosowała techniki szklarskie, bo tylko takie znała. – Czy ten błękitno-biały kubek nie przypomina szkła kryształowego? – zastanawia się Irmina. Ale od razu dodaje, że nie odkryła Ameryki, tylko jej pomysł jest mało popularny. Wymaga po prostu mnóstwa pracy.
– Ostatnio męczę ażury – śmieje się. Sen z powiek spędzały jej uszka do filiżanek, które ciągle pękały i naczynia lądowały w koszu. Rozpracowała metodę odpowiedniego wycinania ornamentów. Pasjonuje ją koronkowa biżuteria. Pokazuje na zdjęciu korale, które „prawie się udały” i na razie testuje je mama.
tekst: Beata Woźniak
zdjęcia: Mazurstudio.pl, Magdalena Oczadły
kontakt do ceramiczki: imkadesign.pl