Mieszka tu krakowska artystka fumiasta. Maluje tylko wtedy, kiedy ma natchnienie. Teraz jest bardziej czarownicą, doskonalącą się w numerologii.

A pomyśleć, że piętnaście lat temu, zamiast sympatycznego domku z kołatką, zastalibyśmy tu bury klocek z eternitową dachówką. Gdy Iwona i Krzysztof Stawowczykowie go kupowali, znajomi tylko znacząco wzdychali i mówili, że reprezentacyjna to ta rudera nigdy nie będzie. Ale Iwona wiedziała, że racji nie mają i że za trochę będzie to najładniejszy dom w okolicy. Kupiła go, bo miał wymarzony rozkład. – Można go obejść wkoło, przechodząc z pokoju do pokoju. A w dodatku zatopiony był w starym, zapuszczonym sadzie, po którym przechadzały się bażanty i sarny – wspomina.

Wystarczyło jej dwa tygodnie na niezbędne przeróbki – dobudowę holu, zrobienie z garażu łazienki, zerwanie ponurej wykładziny, obicie domu zielonymi deskami, zmianę dachu – i już cała rodzina mogła zamieszkać w domu pod miastem. Był czas, kiedy kuchnia musiała pomieścić ogromny stół, bo biesiadników było co niemiara: trójka dorosłych dzieci ze swoimi sympatiami i gospodarze. Teraz już w domu takiego miłego tłoku na co dzień nie ma i wielki stół rozkładany jest tylko w święta, gdy dzieci i wnuki stawiają się w komplecie.

Iwona jest uzależniona od staroci. – Jak zobaczę majolikę albo ślicznego anioła, właściwie nawet nie musi być śliczny, to nie umiem się opanować. Kupuję – śmieje się. Dzięki temu wyposażyła domy synowej i córki. W meble i oczywiście w anioły. Anioły i motyle to też jej ulubiony motyw malarski i dekoracyjny. – W życiu dzieją się czary. Wymarzyłam sobie kaflowy piec z aniołem, pojechałam na targ staroci do Bytomia i pierwsze, co wpadło mi w oko, to spory okrągły kafel z aniołem i motylami – opowiada.

Podobne czary zadziałały, gdy wypatrzyła na wystawie desy innego anioła. Był tak drogi, że dopiero po trzech latach poszli z mężem go kupić, a tu rozpacz, anioła nie ma na wystawie! Ostatecznie znalazł się w środku galerii i w dodatku jego cena stopniała o połowę. Dzisiaj wisi w salonie.

Swojego pupila ma też Krzysztof. To papuga ararauna – Gucio, która urzęduje w oszklonej pracowni Iwony (w końcu, gdzie jak nie w pracowni-oranżerii z widokiem na ogród najlepiej malować motyle i anioły). Codziennie je, obowiązkowo razem z gospodarzami, śniadanie – dostaje porcję białego sera, a potem ogląda telewizję, siedząc na ramieniu swojego pana.

Jest szansa, że pracownia Iwony się rozrośnie, ale wcale nie dlatego, że nie mieszczą się w niej obrazy, lecz dla Gucia, żeby miał więcej miejsca.
Choć i malarka na tym skorzysta – zyska jeszcze większe okno na świat. Świat motyli i aniołów i może więcej natchnienia.


Tekst: Magda Ciałowicz
Fotografie: Michał Przeździk

reklama