Ćmy z trąbkami, kraby, motyle, wróble mogą zdobić i dom, i wieczorową kreację. Katarzyna Woynowska maluje je jak przed wiekami – wiewiórczym pędzelkiem.

reklama

To było sześć lat temu w wietrzny dzień. Katarzyna wróciła z wakacji i uprała swoją ulubioną zieloną spódnicę. Powiesiła ją na tarasie, a kiedy za jakiś czas wyjrzała, już jej nie było. Zobaczyła tylko motyla, który walczył z wichurą. Wtedy napisała haiku (Katarzyna jest anglistką, tłumaczem i uwielbia zabawę słowami): „Wiatr porwał spódnicę/ ale przywiał motyla/ namaluję go na jedwabiu/ i będę nosiła na wietrze”. Wiersz stał się rzeczywistością.

Motyle mocy

Namalowanie motyla nie było dla niej wyzwaniem (studiowała też konserwację na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie). Potem zajęła się ćmami. Zachwyciły ją w pewien sierpniowy wieczór. – Wydawało mi się, że do surfinii na moim tarasie przyleciała gromada ptaszków – opowiada. – Kiedy się przyjrzałam, zobaczyłam włochate stworzonka z trąbkami – śmieje się. Koleżanka biolożka zidentyfikowała je jako zmierzchnice, a owady ozdobiły srebrzystą chustę. Kiedyś przygarnęła wróbla – zgodził się pozować i okazał się całkiem wdzięcznym modelem. Wkrótce przyszła kolej na kraby malowane dla znajomych, którzy mieszkają na Zanzibarze, i flamingi na różach w prezencie dla gości młodej pary na Dominikanie. Świetnie wyszły karczochy zdobiące szafranową spódniczkę dla dziennikarki kulinarnego magazynu. Chusty z cyklu „Motyle polskie” trafiły natomiast do znanych kobiet, w tym słynnej Aung San Suu Kyi z Birmy, laureatki pokojowej Nagrody Nobla. Katarzyna najbardziej lubi liszki i ćmy. – Zazwyczaj ubieram się na czarno, nie noszę biżuterii i kolorowa chusta jest jedyną ozdobą – wyjaśnia. – To są takie amulety. Kiedy na nie patrzysz, od razu się uśmiechasz, a kiedy owijasz nimi szyję, jest ci jakoś lepiej.

Jak pracuje Katarzyna Woynowska?

Prace powstają przy wysłużonym stole, na którym Katarzyna rozkłada swój warsztat: walizeczkę z kawałkami jedwabi i taft, najchętniej polskich, z Milanówka, albo sprowadzanych z angielskiej manufaktury. Prezentuje cieniutkie pędzelki. – Najlepsze są z włosków z ogona wiewiórki. Jedna chusta to jeden pędzel, bo szybko się niszczą i nie można już tak precyzyjnie nanosić farby – mówi. Farby także są specjalne, do jedwabiu, kupowane w sklepach dla plastyków. Najwięcej zużywa czarnej – maluje nią kontury wy- pełniane potem bielą. Inne kolory to tylko muśnięcia, ciut szarości, rudego... Projektuje intuicyjnie. – Kiedy powstaje jeden element, wiem, gdzie i jaki powinien być następny, ale nie pytaj, dlaczego właśnie taki i właśnie w tym miejscu – opowiada. Nieraz zagląda do starych rycin odkrywców sprzed wieków – bywa, że na chuście ożywają dawno wymarłe gatunki. Na koniec jedwabny obraz prasuje, aby utrwalić kolor, i ręcznie obrębia tkaninę w rulonik.

Atelier Katarzyny Woynowskiej

Jedwabne historie wypełniają też dom. Jakaś chusta wygląda z pudełka, inne wiszą na oparciu krzesła. Następne Katarzyna wyjmuje z szafy – troskliwie przełożone bibułkami czekają na ramy i swoje miejsce – może gdzieś przy kominku?

Jest typem zbieracza i przywiązuje dużą wagę do przedmiotów. Wszystkie są wypatrzone, wyszukane, inne. – Mam słabość do drewna naznaczonego przez czas – przyznaje. Trzymetrowej długości rzeźbiona komoda była kiedyś nadprożem starego chińskiego domu. Wiele rzeczy znalazła na warszawskim Kole – pałacowe drzwi z resztkami farby, które jak obraz zdobią hol, albo skrzynie podróżne. – Spacer po targu staroci to wręcz zmysłowa przyjemność – opowiada. – Nie chodzi o kupienie, o posiadanie; uważnie przyglądam się przedmiotom w różnych konfiguracjach i to jest bardzo inspirujące – dodaje.

Niezwykłe pamiątki przywozi również z podróży. A to zasuszone rośliny z Iranu, a to koptyjskie krzyże czy figurki z Etiopii, a to pióra... Ale najcenniejsze rzeczy są w rodzinie od lat. Dziadkowie Katarzyny, lwowiacy, z wojennej pożogi uratowali niewiele, tym cenniejszy jest więc portret Macieja Schwarzenberga. Wzięty architekt patrzy na nas z głębi swojego czasu – trudno uwierzyć, że kilka lat temu niemal znikał z bardzo zniszczonego płótna. Kiedy prawnuczka nauczyła się renowacji, było oczywiste, komu najpierw przyjdzie na ratunek. Wydaje się, że dobrze czuje się w tym mieszkaniu, choć kamienica jest modernistyczna, wzniesiona w 1938 roku jako ówczesny odpowiednik apartamentowca – jej architekt dostał wtedy nagrodę prezydenta Stefana Starzyńskiego. Historia pozwoliła przyznać ją tylko raz...

Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Jola Skóra/Jam Kolektyw
Stylizacja: Anna Olga Chmielewska
Kontakt do artystki: www.woynowska.com